Zanim zacznę Was męczyć kombatanckimi wspomnieniami z Argentyny i Patagonii, to mały, niepraktyczny poradnik o tym jak wszystko działa w Argentynie, ile co kosztuje itp.
Zacznijmy od taksówek i transportu – podobnie jak w Polsce, na lotniskach jest mafia i istnieją spore szanse na to że po wejściu do taxi trafimy na taksówkarza, który zawiezie nas na długą wycieczkę po mieście ze szczególnym uwzględnieniem wszystkich możliwych ulic. W związku z tym lepszym rozwiązaniem jest użycie usługi radio-taxi – na lotnisku są stoiska kilku firm oferujących transport do danego miejsca po stałej cenie. Z Aeroparque Internacional Jorge Newbery do centrum taxi kosztowało nas 175 pesos, a z centrum na Ezeiza International Airport 380 pesos. W mieście taksówek jest pełno, ale nie korzystaliśmy jako że większość miejsc do zwiedzenia jest w zasięgu 10-15 minut spaceru. W El Calafate taxi z hotelu na lotnisko (oddalone 15 km od miasta) kosztowała 200 pesos. Autobus z El Calafate airport pod hotel w El Chalten 400 pesos od osoby, a autobus z hotelu w El Chalten pod hotel w El Calafate 300 pesos od osoby. Biorąc pod uwagę że to prawie 200 km, to cena była moim zdaniem bardzo przyzwoita.
Wymiana walut – oficjalny kurs dolara do peso to troszkę poniżej 9 za jednego dolara. Na czarnym rynku można wymienić pesos po kursie 12.5 za dolara mając banknoty stu dolarowe, 12 za pięćdziesiątki i 11.5 za dwudziestki. Ale to w Buenos Aires – w El Calafate kurs był znacznie gorszy (w okolicach 10). Wymianę walut można wykonać albo na słynnej ulicy Florida (gdzie non stop wszyscy będą Was zaczepiać proponując tą operację), albo wysyłając e-maila do [email protected] – Patricio przyjedzie w dowolne miejsce jakie mu wskażecie i dostarczy gotówkę. Dla nas dostarczył ją na lotnisko o 5:30 nad ranem.
Atrakcje – najdroższą atrakcją za jaką zapłaciliśmy było łażenie po lodowcu. Cena była bardzo bolesna: 1350 pesos od osoby (do tego płacone kartą kredytową = po oficjalnym kursie), ale to nie koniec wydatków, bo trzeba było jeszcze osobno zapłacić za wjazd do parku narodowego – kosztowało to dodatkowe 240 pesos od osoby. Dużo tańszy był pokaz tanga – wyszedł on 300 pesos od osoby i tu na szczęście płaciłem gotówką = po lepszym kursie. W El Chalten nie trzeba było kupować żadnych wejściówek do parku narodowego, wszystko było za darmo.
Jedzenie – w El Chalten przyzwoity obiad dla dwóch osób wychodził nam dzień w dzień w okolicach 500-600 pesos. W cenie dwa główne dania, deser i butelka wina. W El Calafate spróbowaliśmy wersji drogiej (restauracja La Tablita) – wyszło ponad 800 pesos, ale jedzenia były szalone ilości; oraz werji taniej – jakaś pizzeria z bardzo przyzwoitą pizzą i olbrzymimi ilościami piwa za 400 pesos. W Buenos Aires poszaleliśmy i poszliśmy do najbardziej ekskluzywnej i jednej z najdroższych (i zdecydowanie najpiękniejszych) restauracji w mieście i pomimo szampana, wina, wody i przerażających ilości jedzenia, końcowy rachunek zmieścił się w 900 pesos. Wniosek jest prosty – nie ma sensu chodzić po tanich restauracjach, bo różnice w cenie są niewielkie i jak już szaleć to szaleć. Inne ceny – kawa w Buenos od 30 pesos do 100 w zależności od rodzaju, piwo w restauracji na ulicy około 50-60 pesos. Coca cola 40-50 pesos w restauracji i 10-15 w kiosku. Woda mineralna o dziwo jest droższa od Coca Coli – butelka 20-25 pesos.
Bezpieczeństwo – w El Chalten i na szlakach było bezpieczniej niż na szlakach w USA – nie tylko nie było ludzi którzy mogli by zagrozić, ale także nie było żadnych niebezpiecznych zwierząt – misie są plagą szlaków w USA. W El Calafate podobnie – 100% bezpieczeństwa, zero złodziei. Także hotele niezwykle uczciwe – nauczony amerykańskimi zwyczajami próbowałem zostawić pokojówkom drobny napiwek za posprzątanie pokoju (20-30 pesos). Nigdy nie wzięły ani grosza. W Buenos Aires na ulicach kręci się trochę biedoty patrzącej komu by tu wyciągnąć portfel, ale są oni zainteresowani przede wszystkim osobami starszymi, więc jak się nie trzyma portfela na pół wystawionego z tylnej kieszeni, to nie ma się co przejmować. Ilość Policji w Buenos olbrzymia – praktycznie na każdym rogu jest policja i widać że pilnują bezpieczeństwa.
Podsumowując – Argentyna jest bardzo cywilizowanym krajem, drogi są dobrze utrzymane, ludzie mili i uprzejmi, większość mówi po angielsku (choć czasem z trudnym do zrozumienia akcentem), jest czysto, bezpiecznie, miło i nie ma powodów by nie odwiedzić tego pięknego kraju. Jesteśmy zauroczeni Patagonią i już myślimy by znowu się tam wybrać, ale tym razem na Chilijską stronę – do Torres del Paine.