ArsTechnica opublikowała dziś ciekawy, choć depresyjny artykuł. Dlaczego depresyjny? Przy najbardziej optymistycznych założeniach na temat budżetu NASA i rozwoju technologii, najwcześniejszy termin lądowania ludzi na Marsie to 2050. Realistycznie zaś szanse na to że NASA kiedykolwiek wyśle astronautów na Marsa są zerowe. Problemem oczywiście są pieniądze. Jeżeli założy się ze przez następne kilkanaście lat NASA będzie miała stały budżet, bez cięć itp. to agencja nie będzie w stanie rozpocząć jakichkolwiek prac nad tej ilościami niezbędnymi do lotu na Marsa. Jedyna nadzieja na lot w okolicach 2050 roku jest gdyby budżet NASA rósł wraz z inflacją. A i to za mało żeby w przewidywalnym czasie dotrzeć do Marsa. Opracowanie i przetestowanie technologii niezbędnych do takiego lotu zajmie NASA minimum 20 lat. Potem pozostaje kwestia funduszy na sam lot. NASA obecnie ma pieniądze na max. jeden lot SLS na rok. A wysłanie misji na Marsa może wymagać 7-9 takich lotów w krótkim okresie czasu.
Oczywiście jest alternatywa – gdyby NASA zamówiła taki lot u prywatnych firm. Wtedy można by to osiągnąć szybciej i znacznie taniej. Jednak NASA robi co może żeby udając wolną konkurencję budować SLS. Np. jakiś czas temu rozpisano „wolny” przetarg na budowę nowych silników dla SLS. Problem w tym że wymagania na silniki były tak dokładne (począwszy od paliwa, poprzez zakres ciągu, ISP a skończywszy na wymiarach oraz lokalizacji złączy) że jedynym silnikiem jaki spełniał te wymagania był RS-25. Jak pewnie możecie sobie wyobrazić jedyną ofertę przedstawiła firma Aerojet i dostała 1.16 miliarda dolarów na wznowienie produkcji RS-25. Warto tu zauważyć że NASA dobrze wie że wodór jest wyjątkowo niewłaściwym paliwem do zasilania pierwszego stopnia rakiety i można by zbudować następcę SLS o większym udźwigu za znacznie mniej pieniędzy gdyby tylko zdecydować się na użycie innego paliwa i silników. Najlepszy cytat w artykule pochodzi od pięciokrotnego astronauty – Johna Grunsfelda – zauważa on ze NASA nie ma zamiaru wysyłać kogokolwiek na Marsa. A obecny plan budowy stacji kosmicznej wokół księżyca to tak naprawdę promowana przez Obamę misja na asteroidę tylko bez asteroidy. Jej celem jest zapewnienie mijać pracy u kontraktorów NASA przez najbliższe 10 lat w oczekiwaniu na następnego prezydenta który może w końcu będzie miał ideę co zrobić z eksploracją kosmosu. Grunsfeld niestety jest także sceptyczny wobec planów SpaceX lotów na Marsa – koszty takiej wycieczki są poza zasięgiem finansowym jakiejkolwiek firmy prywatnej i bez dużej pomocy ze strony państwa nie ma szans na taki lot. Podejrzewam że SpaceX dobrze to wie, ale budując prototypy i testując nowe technologie za własne pieniądze chce w końcu zmienić zdanie polityków o tym że tylko NASA jest w stanie osiągnąć Marsa i docelowo wycisnąć z budżetu odpowiednią ilość pieniędzy na sfinansowanie takiego lotu. Na koniec warto dodać że planowane na następne 5 lat budżety NASA nie maja ani dolara na rozwój technologii niezbędnych do wysłania ludzi na Marsa. Wszystkie pieniądze na „nowe” loty związane są z budową stacji na orbicie Księżyca i bezzałogowe lądowania na Księżycu. Dlatego zakładając że przygotowanie tych technologii zajmie NASA 20 lat dochodzimy do daty 2050. Co wy na to? Jak sądzicie, kiedy ludzka noga stanie na Marsie? Cała nadzieja w Elonie….