Jako że jesteśmy w temacie Chin, to warto wspomnieć o latającym w kosmosie ostatnim stopniu rakiety Długi Marsz 5B. W kosmosie lata 20 tonowy element tej rakiety, który za parę dni gdzieś spadnie. Nikt w tym momencie nie wie gdzie. Wiemy że spore fragmenty silników przetrwają wejście w atmosferę i gdzieś uderzą. Można oczekiwać że spadające fragmenty będą ważyły kilkaset kg. Możecie sobie wyobrazić jak poważne zniszczenia mogą one spowodować.
Poprzednim razem Chinom się udało – Długi Marsz 5B wszedł w atmosferę nad Atlantykiem i większość śmieci skończyła w oceanie, choć podobno jakieś mniejsze fragmenty uderzyły w terytorium Wybrzeża Kości Słoniowej. Jednak raportów o większych zniszczeniach nie było. Ale było blisko, bo orbita na której nastąpiło wejście w atmosferę przebiegała dokładnie nad Nowym Jorkiem i gdyby akurat słońce tego dnia było trochę bardziej aktywne, to NYC mogło było dostać odłamkami.
Wszystkie nowoczesne rakiety mają system pozwalający na kontrolowaną deorbitację ostatnich stopni albo umieszczenie ich na wyższych orbitach z których tak łatwo na ziemię nie spadną. jednak Chiny nie zainstalowały takiego systemu w swojej rakiecie. Po separacji z ładunkiem, ostatni stopień przestaje być kontrolowalny. Trudno powiedzieć dlaczego.
Ale to nie koniec – nie dość że lata on bez żadnej kontroli, to jest większy i cięższy od praktycznie wszystkich ostatnich stopni innych rakiet. Bo technicznie jest on SSTO – silniki uruchamiają się w momencie startu z ziemi i wyłączają dopiero po osiągnięciu prędkości orbitalnej. Oczywiście w oderwaniu się od ziemi i pierwszych kilku minutach lotu pomagają mu dodatkowe cztery boostery, które zapewniają większość ciągu rakiety – sam ostatni (a jednocześnie pierwszy) stopień rakiety ma za mały ciąg by się samodzielnie oderwać od ziemi i dopiero jak spali sporą część paliwa to może lecieć dalej. Dziwne rozwiązanie, ale były podobne rakiety dawniej (np. oryginalny Atlas, czy też Prom Kosmiczny). Zaletą takiego rozwiązania jest to że wszystkie silniki jakie rakieta targa ze sobą działają od samego początku – targanie silnika który nie jest uruchomiony na wysokość kilkudziesięciu kilometrów to wielkie marnotrawstwo. Ale konstruktorzy rakiet już dawno temu odkryli że lepszym ekonomicznie rozwiązaniem jest jednak zrobienie dwóch rodzajów silników – jednych uruchamianych w momencie startu, z dyszą która jest optymalna do ciśnień na niewielkich wysokościach i drugich, które odpala się dopiero w prawie próżni i dyszą która jest idealna do takich zastosowań. Silnik który musi pracować od poziomu morza do próżni będzie miał albo za małą dyszę (a co za tym idzie na większych wysokościach część energii będzie szła na boki) albo za dużą (a co za tym idzie dość ciężką + powodującą ryzyko separacji strug i samozniszczenia). Czym się kierowały Chiny projektując takie rozwiązanie?
Cóż, to gdzie spadnie rakieta i czy tym razem będą jakieś zniszczenia dowiemy się już niedługo. Mam nadzieję że skończy swój żywot w oceanie a Chiny zmodyfikują ją tak, by następne egzemplarze miały choć niewielką kontrolę nad tym gdzie kończą swój żywot…