To było naprawdę niezwykłe. Po pierwsze oglądałem start w doborowym towarzystwie – dwóch PRAWDZIWYCH astronautów, którzy obecnie trenują do lotu CST-100 Starliner. Prosili żeby nie opowiadać za głośno jak wiwatowali, bo w końcu to konkurencja. Po drugie zagadałem się z facetem obok i gdyby nie krzyki „ignition” to bym nie zauważył że startuje. Po trzecie ryczał niesamowicie głośno, ale nadal do promów kosmicznych mu daleko. Zarówno w ryku jak i w ilości dymu. Tak, żeby znowu było naprawdę głośno i pełno pięknego, śnieżnobiałego dymu to musimy poczekać na SLS’a.
W sprawie samego start i lądowań – jak wiecie boczne wylądowały bez problemu. Centralny niestety stracony – nie trafił w barkę. To oznacza że barka nie uszkodzona, ale także że SpaceX nie będzie mógł zbadać centralnego na okoliczność naprężeń i uszkodzeń. Nie wstrzyma to na pewno następnych lotów FH – inne rakiety nigdy nie lądują i jest OK. Lądowanie nie było jednoczesne, ale było blisko – rakiety leciały w odległości kilkuset metrów max. Niesamowite. Niesamowite. Niesamowite. Teraz tylko ciekawe czy uda się odpalić drugi stopień po kilku godzinach przerwy i czy manekin w samolocie poleci na wycieczkę dookoła słońca.