General Motors Main Street – jeździłem Chevroletem Volt!

General Motors zaprosił mnie na swój „Main Street” – możliwość przetestowania praktycznie wszystkich samochodów jakie GM produkuje. To nie pierwszy raz kiedy byłem na tym „festynie” – dawniej dość regularnie byłem zapraszany przez GM na ich „GM AutoShow in Motion” – były one zawsze organizowane na Stone Mountain w Atlanta, GA. Ale ten „festyn” odbywał się na parkingu Disney World’s Epcot w Lake Buena Vista, FL – widać Epcot nie cieszy się wielką popularnością wśród odwiedzających Disney’a i parking był raczej pusty. Dwie największe atrakcje tegorocznego Main Street to oczywiście Chevrolet Volt oraz Camaro kabriolet. Ale i tak największe kolejki były do przejechania się Chevroletem Corvette. Ponieważ były tylko wersje Grand Sport, to nawet nie próbowałem stać. Zresztą nie chciało mi się poświęcać całego dnia na oglądanie samochodów których i tak nie kupię, więc skoncentrowałem się na Volcie. Ale od początku – pierwszy problem – rejestracja – zeskanowali moje prawo jazdy i  pytają się jakie samochody mam w domu. No Lexusa IS-F mówię. Blondynka klika i klika w komputer i odpowiada „nie ma takiego modelu, jest tylko IS 300, IS 250 i IS 350”. No dobrze, to może drugi jest – GS 460. Blondynka klika, klika i mówi – tego też nie ma, jest GS 430. OK mówię, niech będzie. Jak widać GM uważa że nadal mamy rok 2007. I pewnie dlatego czuje się tak pewnie ze swoimi modelami – jak na 2007 to są one zupełnie przyzwoite. GM jest tak pewne tego że ich samochody są znakomite, że oprócz tego oferuje do przejechania się samochody konkurencji. W tym wypadku były to Hondy, Toyoty, Nissany i chyba jakieś Acury. Kolejki do przejechania się tymi samochodami były bardzo duże, przy lekkim zażenowaniu pracowników show. A przejechać się Chevroletem Malibu można było bez kolejki 🙂 GM chyba się zorientował że ludzie nie chcą testować ich samochodów, bo zostałem poinformowany że żebym mógł przejechać się Voltem, MUSZĘ najpierw dokonać jazdy próbnej Chevroletem Cruze. Na nic nie zdały się moje tłumaczenia że tego badziewia nawet dziecku bym nie kupił i że to strata czasu i pieniędzy zarówno dla mnie jak i dla nich. Zasady to zasady. Więc stanąłem w zadziwiająco długiej kolejce do Cruze. Okazało się że wszyscy stojący w niej chcą jeździć Voltem i Cruze ich nic nie obchodzi. Po kilku minutach stania udało mi się w końcu dostać jedną sztukę w wersji 1.4T i mrucząc że moja kosiarka ma większy silnik ruszyłem na objazd toru. Samochód był przewidywalnie badziewiasty – zero przyspieszenia zanim się turbo nie rozkręci a potem coś tam się pojawiło i chyba nawet zapiszczałem kołami. Wspomaganie niesamowicie mocne = zero czucia w kierownicy. Taki trochę beznamiętny samochód – nie był jakiś szczególnie kiepski w jeżdżeniu, ale zakochać się w nim nie dało (pomimo jutrzejszych Walentynek!). Więc wysiadłem, dałem się ostemplować (tak, w nagrodę za przejechanie się zrobiono mi pieczątkę „Volt!”na ręce) i ruszyłem truchtem do kolejki do Volta. Kolejka była spora, ale bardzo szybko przyczepił się do mnie jakiś nie do końca normalny człowiek (wcześniej rozmawiał z wielkim przejęciem na temat czyszczenia jelita grubego) z którym znalazłem natychmiast wspólny temat – muzea lotnicze! Tak, obgadaliśmy muzeum w Warner Robins, GA oraz w Pensacola, FL i 30 minut minęło jak batem strzelił. Dostałem czarnego Volta. Z pasażerem 🙁 Okazało się że w ramach przejażdżki trzeba być poddanym dość natarczywemu praniu mózgu. Na szczęście zająłem mojego pacza prosząc go o sfilmowanie mojego przejazdu – przez to skierowałem rozmowę na aparaty fotograficzne i miałem sekundę na rozejrzenie się po samochodzie. Ładny, ale tak od kolan w górę. poniżej kolan plastik zmienia się na coś w rodzaju zmielonych butelek po Coca-Coli. Sama jazda trochę jak w Cruze – mocne wspomaganie, przyspieszenie takie sobie. Ale cicho jak makiem zasiał, tylko z tyłu dochodzi wysoce wkurzający dźwięk – bzyczenie jakie czasem się słyszy od linii wysokiego napięcia. Dość głośne. Podobny dźwięk można usłyszeć w Priusie i Lexusie HS 250h, czyli pewnie musimy się do tego przyzwyczaić. Choć w Lexusie RX 450h nie słychać żadnych bzyczeń. W trakcie jazdy włączył się silnik spalinowy – samochód po całym dniu testów miał prawie kompletnie rozładowaną baterię. Zrobiło się dość głośno (głośniej niż w Cruze) a samochód zrobił się zdecydowanie bardziej krowiasty. Ale pasażer cały czas zagadywał mnie i nie pozwalał skupić się na wczuwaniu się w jazdę. Dojechaliśmy do końca toru i w sumie to nie do końca wiem jak ten samochód jeździ. Tzn. wiem że jeździ, wiem że jakiś strasznie ułomny nie jest – jedzie się podobnie jak w Priusie czy HS 250h, wnętrze wydaje się dość ładne jak się nie patrzy w dół. Ooo – siedzenia były regulowane ręcznie a zamiast skóry było coś w rodzaju ceratki ze stołu. Po tej jeździe udało mi się jeszcze posiedzieć w i pomacać jeden z wystawionych egzemplarzy i wrażenia się nie zmieniły – samochód jest taki trochę posklejany – niektóre kawałki plastiku są ładne, a inne aż odstraszają. Ciekawostką jest zestaw wskaźników, a raczej jego brak – zamiast niego jest wyświetlacz LCD pokazujący różne infantylne motylki, kuleczki i tym podobne dziwactwa. Gdzieś tam wśród nich pojawia się informacja o prędkości, ale nie udało mi się jej zauważyć. Jest też drugi ekran – nawigacja, ale mapa wygląda jakoś tak ordynarnie i nieprzyjemnie. Poza tym jest konsola z dość przerażającą ilością guziczków i dwoma kręciołkami – jeden reguluje głośność a drugi jakieś opcje. Śmieszna jest dźwignia zmiany biegów – w pozycji P chowa się w konsolę – jakby ktoś miał jakiś opatrunek na ręce, to zmiana biegów może się okazać niemożliwa, bo ręka nie zmieści się w szparę. Kierownica pozwala na regulację funkcji radia, odbieranie telefonów itp. Nic nowego. Bagażnik dzięki temu że samochód jest „hatchback” wydaje się spory, ale jak się dokładnie przyjrzeć, to wcale różowo nie jest – bagażnika w zasadzie to nie ma za wiele. Z tyłu miejsce dla dwóch niewielkich osób, nie ma miejsca dla trzeciej osoby. Wystawione na „macanie” egzemplarze miały skórę (nawet ładną) i regulowane elektrycznie fotele i kierownicę – czyli będzie to pewnie w opcji.

Podsumowując – fajny samochód, ale w sumie nie wiem czy taki rewolucyjny jak GM go reklamuje. Tak, mógłbym się czymś takim do pracy poruszać (gdybym musiał jeździć do pracy), ale nie wiem czy nie wolałbym „zwykłego” Priusa. Jutro idę na premierę Lexusa CT200h – Priusa w Lexusowej skórze – ciekawe czy ten samochód mi się bardziej spodoba. Volt jest fajny, ale przeraźliwie drogi jak na to co się dostaje.

Zdjęcia:

Volt z przodu
Volt z tyłu
Volt z boku
Gniazdko do ładowania
Konsola z plastiku a’la The Jetsons
Wnętrze i nogi autora
Tylne siedzenia
Zawartość bagażnika – kabel do ładowania, pompka i uszczelniacz do naprawy opon oraz akumulator (ten zwykły, ołowiowy)
Main Street przy wejściu
Camaro w jedynym słusznym kolorze
Corvette Grand Sport
Corvette Grand Sport
Cruze od środka
Volty na wybiegu. Chyba z 8V było
Cruze udaje Corvette
Wnętrze Camaro
I znowu kanarkowe Camaro
I jeszcze tylne siedzenie Volta z całkiem ładną kobietą

I dwa filmiki:

(wiem, wiem, gadam głupoty…)

Taki dodatek w sprawie cen – Cars Direct informuje że ładnie wyposażony Volt (ze skórą, nawigacją, kamerą do cofania, czujnikami w zderzakach, podgrzewanymi siedzeniami z przodu itp.) kosztuje $43K. Do tego dochodzi $7500 rabatu od Wujka Sama. Podobnie wyposażony Lexus CT200h kosztuje $36K, czyli właściwie cena jest identyczna. Volt będzie właścicielowi oszczędzał sporo pieniędzy na benzynie – pewnie ze $2K rocznie. Ale nie wiadomo jakie będą koszty przeglądów Volta i CT200h + utrata wartości. I może się okazać że w końcowym wyniku Lexus jest tańszy w eksploatacji. A już na pewno wybranie Priusa zamiast tych dwóch jest tańszą alternatywą.

Marek Cyzio Opublikowane przez: