Drugi dzień na Inca Trail miał być ciężki. Bardzo ciężki. Przed wycieczką przeczytałem wiele blogów o tym jak jest i wszyscy opisują drugi dzień wycieczki jako horror. Wiele osób tego dnia zawraca odkrywając że nie dadzą sobie rady. Dlatego z dość dużym niepokojem myślałem o tym jak my sobie damy radę. Nasz przewodnik miał plan – po pierwsze chciał wyjść na szlak jak najprędzej (pomimo pory deszczowej mieliśmy piękną pogodę a upał by nas wykończył) a po drugie zaplanował że nie będziemy robić postoju na lunch, ale będziemy atakowali przełęcz od razu, a lunch zjemy dopiero w naszym obozie docelowym, w Pacaymayu. My byliśmy na 3000 m n.p.m, trzeba było się wspiąć na Dead Woman’s Pass która jest na 4200 m n.p.m. a następnie zejść do obozu w Pacaymayu który jest na 3600 m n.p.m. Niezły plan jak na jeden dzień. Do tego nasz przewodnik chciał jak najprędzej doprowadzić nas do obozu, jako że na tych wysokościach szanse na popołudniowy deszcz są olbrzymie.
Wyszliśmy więc z obozu około 6:20 rano i ruszyliśmy pod górę. Tak, było ciężko. Na początku jakoś się jeszcze szło, ale wraz z wzrostem wysokości i malejącą ilością powietrza wchodzenie w górę stawało się coraz cięższe. A szlak wcale nie pomagał – było sporo schodów i było dość stromo (choć nie jakoś strasznie). Na szczyt wyszliśmy w rekordowym tempie – byliśmy na przełęczy o 11 rano! Przewodnik był zachwycony, mówił że takiej grupy to już dawno nie miał. Po krótkiej przerwie na 4200 metrów rozpoczęliśmy schodzenie w dół. Które okazało się równie trudne jak wychodzenie pod górę – było bardzo stromo, kamienie były śliskie i do tego dość złośliwie poukładane tak by się wywrócić.
Ale z górki idzie się znacznie prędzej niż pod górkę i już około 12:30 po południu dotarliśmy do drugiego obozu wzbudzając zachwyt naszych porterów. Namioty były gotowe, lunch zaplanowany na 14:00. Zjedliśmy i po lunchu cała grupa poszła spać. Mieliśmy sporo szczęścia, bo już w czasie lunchu zaczęło padać, a jak tylko wróciliśmy do namiotów to lunęło jak to tylko w tropikalnym klimacie potrafi lać. Grupy, które wyszły później na szlak i które szły wolniej miały wątpliwą przyjemność schodzenia po bardzo śliskich stopniach w ulewnym deszczu.
Zebraliśmy się o 17 na „tea time”, pograliśmy w namiocie w karty, pogadaliśmy, potem był obiad (jak zwykle rewelacyjny – nasi kucharze pilnowali by zawsze była ciepła zupa, kilak drugich dań i deser), wypiliśmy herbatkę na noc i w deszczu poszliśmy spać.
Jedyny nieprzyjemny element wycieczki to toalety – na całym kempingu była jedna toaleta, która była typu „dziura w ziemi”. Zmęczenie połączone z atakiem południowoamerykańskich bakterii i dużej wysokości powodowało że wszyscy mieli kosmiczną sraczkę (kosmiczną, jako że w czasie wypróżniania się człowiek zaczyna rozumieć mechanizm startu promu kosmicznego), więc toalety były delikatnie mówiąc osrane – podłoga i ściany. Do tego się nie zamykały. I o 4 nad ranem była kolejka (wiem, bo stałem czując się jak prom kosmiczny w końcowym momencie odliczania kiedy to silniki nie mogą się doczekać zapłonu!). Tak, nie było to przyjemne. O tym że nie było ciepłej wody = można było tylko pomarzyć o prysznicu to nawet nie będę wspominał. Cuda czyniły mokre ściereczki – wzięliśmy ich sporo na wycieczkę i bardzo słusznie, bo dawało się nimi całkiem dobrze umyć – nawet włosy nimi myłem z przyzwoitym skutkiem.
Następnego dnia czekał nas znowu ciężki spacer – wspięcie się znowu na sporą wysokość a następnie kilkanaście kilometrów do naszego ostatniego biwaku. Przewodnik wspomniał że pierwsza sekcja szlaku nie bez powodu nosi nazwę „gringo killer”. Ale o tym w następnym poście!
|
Góry rano |
|
Rozpoczynamy atak na Dead Woman’s Pass |
|
Z obozu było widać przełęcz – wydawała się tak blisko! |
|
Chmury nad górami na trasie do Dead Woman’s Pass |
|
Idziemy przez las tropikalny |
|
Groźnie wyglądające szczyty |
|
Ścieżka w cieniu |
|
Wspinamy się po schodach |
|
Przerwa na snacka |
|
Dolina i zwierzęta |
|
Dzikie góry |
|
Tu widać jak ludzie idą po szlaku |
|
Już tak blisko! |
|
Jeszcze 30 minut i będziemy na szczycie |
|
Nasz przewodnik zaklina pogodę by nie padało składając ofiarę z liści coca |
|
Zdecydowanie groźne skały |
|
Tam na dole zaczęliśmy dzisiejszą wspinaczkę |
|
Już tak blisko! |
|
Krok za krokiem do góry |
|
Dosłownie za rogiem koniec wspinaczki! |
|
Przerwa na zdjęcie |
|
Jeszcze tylko kilka stopni! |
|
Autor postanowił że trzeba jeszcze z pół metra wyżej wejść |
|
Schodzimy w dół |
|
Gdzieś tam we mgle jest nasz obóz |
|
Tutaj już widać obóz – to ta czerwona kropeczka na dole |
|
Zejście w dół |
|
Coś kwitło |
|
Już niedaleko do obozu |
|
Wodospad |
Like this:
Like Loading...