Pozaznaczałem na Google Earth co ciekawsze miejsca – można mniej-więcej obejrzeć którędy szliśmy. Dla mających zainstalowane Google Earth LINK do pliku KMZ który można sobie ściągnąć i podróżować palcem po mapie.
Przeszliśmy około 45 kilometrów robiąc około 70 tysięcy kroków; rozpoczęliśmy wycieczkę na 2600 m n.p.m, by wspiąć się na Dead Woman’s Pass na 4150 metrów n.p.m. a w końcu zejść do Machu Picchu na 2430 m n.p.m.
Co się naprawdę przydało:
- dobre buty i skarpetki – firma nie jest ważna, ważne żeby były to porządne, nieprzemakalne buty zakrywające kostkę. Do tego grube, wełniane skarpety.
- spodnie do trekkingu – kupiłem tzw. convertible – z odpinanymi nogawkami, ale w sumie to ani razu ich nie odpiąłem. Inni odpinali, więc pewnie warto
- lekką koszulę do trekkingu – była bardzo komfortowa a do tego lekka. Żałowałem że miałem tylko jedną taką koszulę – pozostałe dni chodziłem w zwykłym podkoszulku
- duży kapelusz zakrywający szyję i uszy – niezbędny gdy jest słońce, na 4 kilometrach nad ziemią promieniowanie UV jest bardzo silne
- jak najmocniejszy olejek do opalania – myśmy mieli SPF 110 i nie opaliliśmy się wcale, podczas gdy inni mieli bąble na uszach i nie tylko
- czapka – idąc pod górę się bardzo pocimy, a na 4200 metrów potrafi być zimno = bez czapki zapalenie zatok gwarantowane
- ponczo – jak pada to nawet najlepsze ciuchy z GoreTex’u są niekomfortowe. Zwykłe ponczo za grosze daje znacznie większy komfort
- lampka na głowę – po zachodzie słońca dotarcie do toalety bez lampki nie jest możliwe
- mokre ściereczki – pozwalały zachować jaką-taką higienę a od biedy dało się nimi nawet włosy umyć
- plecak z pęcherzem na wodę – pozwalał na picie wody bez zatrzymywania się a do tego woda dzięki kontaktowi z plecami była ciepła. Żeby miało to jakiś smak, dodawaliśmy specjalne tabletki z elektrolitami.
- szczelne, plastikowe torebki w których były zapakowane ubrania. Ubrania były w sakwach które nieśli porterzy, ale po pierwsze porterzy się pocili (i sakwy były przesiąknięte ich potem) a po drugie wszechobecna wilgoć powodowała że wszystko było wilgotne w dotyku. Zamknięte w szczelnych torebkach majtki, skarpetki, koszuli itp. były przyjemnie suche.
- lekarstwa – zarówno antybiotyk jak i leki anty-sraczkowe. Ratowaliśmy także plastrami innych, którzy nie mieli dobrych butów
- dodatkowe akumulatory i karty pamięci do aparatu. Przez cztery dni nie było miejsca do naładowania aparatu = dodatkowe baterie się bardzo przydały.
- ciepła bluza – wieczorami oraz na szczycie potrafiło być bardzo zimno i ciepła bluza ratowała przed wychłodzeniem
Co się zupełnie nie przydało:
- snacki – karmiono nas na tyle dobrze że targane z domu snacki wróciły z nami nie zjedzone
- nóż – nie było potrzeby jego użycia, choć zalecano jego wzięcie
Co bym zmienił jadąc jeszcze raz:
- nie wynajmowałbym materaca – spało się na nim bez porównania wygodniej, ale pękł już drugiej nocy – miałem wygodne spanie tylko przez jedną noc. Ponieważ problemy z materacami miało wiele osób, to można założyć że są one mało niezawodne i szkoda je wynajmować.
- wziąłbym więcej mokrych chusteczek. Nie zabrakło nam do końca podróży, ale tylko dlatego że je oszczędzaliśmy. Większa ich ilość pozwoliłaby na bardziej rozrzutne korzystanie zwiększając komfort
- kupiłbym więcej koszul do trekkingu i ich używał – są zdecydowanie lżejsze od zwykłych podkoszulków a do tego mają długi rękaw chroniący skórę przed słońcem
- to samo ze spodniami – zamiast jeansów, wziąłbym drugą parę spodni do trekkingu