Inny rodzaj startów

Dziś tak trochę z przymróżeniem oka – od pewnego czasu widzę znacznie więcej wiadomości o tym jak to jakaś firma z wielkimi, kosmicznymi aspiracjami zdobyła dużo pieniędzy inwestorów zamiast wystrzelić cokolwiek. To chyba taki nowy sposób podboju kosmosu – zamiast kilogramów na orbitę dolary albo euro na konto.

Tak, bez pieniędzy się nigdzie nie poleci. A w Europie nie ma zwariowanych miliarderów którzy mogli by z własnej kasy zafundować zbudowanie rakiety z infrastrukturą więc trzeba szukać inwestorów. Do tego stopy procentowe w Europie kiepskie, ryzyko inwestowania w dolary olbrzymie i nawet ryzykowne inwestycje docelowo się mają szansę opłacić zakładając że część z nich przyniesie zyski. Jednak w przypadku rakiet ryzyko porażki jest olbrzymie. Szczególnie gdy planem firmy jest zasilanie orbitalnej rakiety o relatywnie dużym (600 kg) udźwigu za pomocą parafiny.

Jak byłem dzieckiem to chodziliśmy po wszystkich świętych na cmentarze i zbieraliśmy niedopalone znicze by wytopić z nich parafinę a następnie robić bomby parafinowe – ognisko, na nim kociołek z gotującą się parafiną a nad nim drugi kociołek z dużą ilością wody (najlepiej gorącej) i odpowiednio długim sznurkiem. Po pociągnięciu sznurka powstawała bardzo piękna i zwykle sporych rozmiarów kula ognia. Jednak jedynym naszym sukcesem było wysłanie paru pociągających za sznurki do szpitala z poparzeniami. Na orbitę nic nie doleciało. Oczywiście gdyby zamiast wody mieć ciekły tlen to pewnie byśmy osiągnęli coś więcej ale nadal użycie parafiny do lotów orbitalnych wydaje mi się dość ryzykownym pomysłem.

Cóż, firma ma jakieś osiągnięcia – zaprojektowała rakietę SR75 która miała wynosić 250 kg ładunki na 250 kilometrów (ale suborbitalnie) i która w czasie swojego dziewiczego testu w zeszłym roku osiągnęła wysokość 50 kilometrów. I nie wybuchła.

SR75 jest jednostopniowa i używa jednego silnika na parafinę. SL1 ma mieć trzy stopnie z czego pierwszy ma używać 8 silników na parafinę, drugi trzy a ostatni jeden.

Cóż. Historia startupów próbujących osiągnąć orbitę pokazuje że jednym z najtrudniejszych manewrów jest separacja stopni i uruchomienie silnika następnego stopnia w próżni / nieważkości. Począwszy od Falcon 1 ten moment lotu sprawia najwięcej problemów. Dlatego rakieta która musi wykonać dwa takie manewry by osiągnąć orbitę ma nieporównanie mniejsze szanse na sukces niż rakieta wymagająca jednego takiego manewru.

Następny element do którego muszę się przyczepić to sam silnik. W takim hybrydowym silniku zbiornik paliwa jest komorą spalania. A to oznacza że żeby uzyskać jakieś przyzwoite ISP to komora musi być bardzo ciężka (bo musi wytrzymywać spore ciśnienia). A że jest duża to i jej masa jest poważna pomimo zastosowania materiałów kompozytowych. Które dodatkowo komplikują sytuację bo kompozyty nie cierpią wysokich temperatur a w komorze spalania temperatury są raczej spore. Dodatkową komplikacją jest brak jakiegokolwiek mechanizmu chłodzenia tej komory spalania. Nie mam pojęcia jak to się wszystko trzyma kupy. Ale to nie koniec. Wg. materiałów firmy docelowo dwie takie komory spalania będą połączone a ciekły tlen będzie do nich pompowany za pomocą turbosprężarki. Tyle że nie ma żadnych informacji o tym skąd się weźmie źródło energii dla tej turbosprężarki. Czy będzie to jak w Firefly „tapoff”, czy ja w V2 nadtlenek wodoru czy ja w Electronie silnik elektryczny. Czy może coś innego? Wygląda na to że ten eksperymentalny lot SR75 używał „pressure fed” czyli zbiornik ciekłego tlenu też musiał być bardzo ciężki ze y wytrzymać ciśnienia jeszcze większe niż w komorze spalania.

Podsumowując – nie widzę żadnych szans by SL1 osiągnęło orbitę za pomocą wybranej technologii. Mam nadzieję że się mylę a inwestorzy dokonali dokładnej analizy zanim zainwestowali pieniądze.

P.S. Czy nie chcieli byście zainwestować w firmę która planuje utylizację ludzkiego kału na księżycu przez jego fermentację i sprzedaż powstałego ciepła?

Marek Cyzio Opublikowane przez: