US Navy postanowiła pójść w ślady Jezusa i produkować węglowodory z wody. Wbrew pozorom nie jest to takie głupie jak się wydaje. Węglowodory produkowane są z dwutlenku węgla, którego w wodach oceanu jest całkiem sporo (w postaci jonów węglanów). Opracowano proces który jest w stanie wycisnąć z wody 92 procent CO2 jakie jest rozpuszczone. Używa on elektrolitycznego wymiennika kationów (tak, tak, długa nazwa) i poza CO2 produkuje także H2 (czyli pewnie robi elektrolizę wody przy okazji). Mieszanina CO2 i H2 idzie potem do reaktora w którym jest metaliczny katalizator i abracadabra pojawiają się na wyjściu węglowodory. US Navy dokonało niedawno próbnego lotu samolotu napędzanego paliwem w 100% wyprodukowanym w ten sposób.
Teraz zachodzi pytanie „po co?” Jak pewnie czytelnicy wiedzą, amerykańskie lotniskowce są napędzane reaktorami atomowymi = mają spore nadmiary mocy. Z drugiej strony taki lotniskowiec ma na pokładzie samoloty, które napędzane są tradycyjnym paliwem. I to paliwo trzeba dostarczać. Jak sobie możecie wyobrazić dostarczanie tego paliwa jest bardzo kosztowne. A w czasie wojny także bardzo niebezpieczne. I gdyby zamiast floty tankowców móc mieć taką maszynkę do robienia paliwa lotniczego z wody morskiej, to lotniskowce stały by się troszkę bardziej samowystarczalne.
Warto też zauważyć że od węglowodorów do alkoholi jest już blisko i lekka modyfikacja tego systemu w celu produkcji C2H5OH nie powinna być trudna.
Aha – szacuje się że koszt produkcji 1 galona paliwa lotniczego będzie w okolicach $6 = niewiele drożej niż obecnie i nieporównanie taniej niż koszt paliwa z dostarczeniem na lotniskowiec.