Jeszcze inny pomysł

Wojsko ma następny, „ciekawy” pomysł na zapewnienie łączności w czasie wojny w kosmosie. Ale zacznijmy od obecnego stanu rzeczy – zanim pojawił się Starlink, większość wojskowych satelitów komunikacyjnych znajdowała się na orbicie geostacjonarnej. Były one bardzo drogie i było ich niewiele. Do tego używanie satelitów na orbicie geostacjonarnej oznacza spore opóźnienia które uniemożliwiają wiele zastosowań. Dlatego Starlink był taką wielką rewelacją dla wojska i bardzo szybko zapragnęło ono wojskowej wersji takiej konstelacji. I taka wersja obecnie powstaje (choć satelity mają jednocześnie wiele zadań, nie tylko komunikację). Jednak wojsko nadal kombinuje jakby tu zabezpieczyć sobie sposoby komunikacji na wypadek np. zmasowanego ataku na te satelity na niskiej orbicie ziemi. I jedną z takich idei jest połączenie dużej ilości satelitów z niewygodną do ataku lokalizacją. A konkretnie to zbudowanie konstelacji małych i relatywnie tanich satelitów komunikacyjnych na orbicie geostacjonarnej. Satelity nie dość że miały by być bardzo liczne, to jeszcze miały by mieć możliwość wykonywania gwałtownych zmian pozycji, tak by być w stanie w razie czego uciec przed atakiem.

Oczywiście w obecnej sytuacji zbudowanie takiej konstelacji było by bardzo kosztowne – wyniesienie 1 tony na GTO (że o GEO nie wspomnę) jest kosztowne. A wymóg możliwości gwałtownych zmian pozycji oznacza że takie satelity musiały by mieć spore zapasy paliwa = być ciężkie. Ale nadchodzi Starship i zakładając znaczący spadek kosztu wyniesienia ładunku na GEO, można planować takie konstelacje.

Druga ciekawostka o jakiej się ostatnio mówi to tzw. „pseudo-satelity” czyli obiekty latające na granicy atmosfery. Tu można podzielić je na dwie kategorie:

  • te które utrzymują się w kosmosie przede wszystkim dzięki sile odśrodkowej a atmosferę używają do zmian orbity
  • te które utrzymują się w atmosferze korzystając z siły nośnej atmosfery – czy to balony, czy ultralekkie samoloty czy też hipersoniczne pojazdy

Prototypem tych pierwszych jest X-37B – w ramach eksperymentów wykonano zdecydowane zmiany orbity tego pojazdu wykorzystując atmosferę (obniżając perygeum do około 300 km), ale to dopiero początek i można się spodziewać coraz większej ilości satelitów które używają atmosfery do zmiany orbity czy nawet do częściowego zastąpienia siły odśrodkowej by utrzymywać się na orbicie. Jednocześnie pojazdy hipersoniczne będą powoli zbliżały się do momentu gdy ich prędkość będzie na tyle duża by siła odśrodkowa stanowiła znaczący element siły która je utrzymuje na danym pułapie. Oczywiście nadal mamy dwa problemy które jakoś trzeba rozwiązać – pierwszy to jak pozbyć się ciepła a drugi to jak wykorzystać tlen z atmosfery żeby nie targać ze sobą utleniacza.

Przykładem tej drugiej kategorii jest Airbus Zephyr – samolot który lata na wysokości 23 kilometrów – to nadal daleko do zarówno międzynarodowej jak i amerykańskiej granicy „kosmosu”. Jest to także troszkę niżej niż to co potrafił SR-71 (26 km). Tutaj postęp będzie pewnie znacznie wolniejszy niż w przypadku nisko latających satelitów i raczej nie spodziewam się jeszcze przez jakiś czas samolotów utrzymujących poziom lotu powyżej 30 km. Natomiast satelity normalnie operujące na orbitach poniżej 200 km powinniśmy zobaczyć już niedługo – czas życia takich satelitów jest bardzo ograniczony ale przy gwałtownym spadku kosztów wyniesienia ładunku na LEO zalety związane z małą odległością od Ziemi przeważają wady związane z krótkim życiem satelity. Rekord tutaj ma japoński satelita SLATS który przez chwilę (7 dni) operował na orbicie o średniej wysokości 167 km. Operowanie na orbicie 200 km wymaga nieustannego użycia silników (np. jonowych) do kompensacji utraty energii + materiałów które są odporne na działanie zjonizowanego tlenu, ale jest możliwe.

Marek Cyzio Opublikowane przez: