Dokładnie za tydzień start Falcona Heavy z misją USSF 44. Falcon Heavy ma wykonać manewr bezpośredniego dostarczenia satelitów na orbitę geostacjonarną. To wcale nie takie proste jakby się wydawało – przede wszystkim wymaga to czterech uruchomień Merlina drugiego stopnia. Pierwsze dwa umieszczają ładunek i drugi stopień na stabilnej, niskiej orbicie. Trzecie uruchomienie zwiększa apogeum orbity do poziomu geostacjonarnej. Normalne loty na GTO się kończą w tym miejscu, jednak ta misja jest inna. Czwarte uruchomienie nastąpi po kilku godzinach, kiedy to drugi stopień będzie bliski apogeum orbity. To ostatnie uruchomienie podnosi perygeum do poziomu GEO i zmienia orbitę z eliptycznej na kołową. USSF wymaga by FH dostarczył satelity na bardzo precyzyjną orbitę – błąd apogeum i perygeum nie może przekraczać 185 km a inklinacja 0.15 stopnia.
USSF 44 to dwa satelity. Jeden na tyle tajny że nadal nie za bardzo wiadomo co to jest. Trochę to dziwne, bo zwykle satelity umieszczane na orbicie geostacjonarnej mają przynajmniej jakąś w miarę zdefiniowaną funkcję. Drugi to prototyp małego satelity geostacjonarnego o także nie zdefiniowanych możliwościach.
Boczne boostery mają lądować na LZ-1 i LZ-2. Centralny idzie do śmieci – w sumie to wielka wada Falcona Heavy – przy misjach na GEO nie da się uratować centralnego członu. Zastanawiam się czy wynika to z braku barek, czy „energetyczności” misji. Gdyby boczne lądowały na barkach a nie LZ-1/LZ-2, to mogły by popracować kilkanaście sekund dłużej co pewnie pozwoliło by na zaoszczędzenie paliwa dla centralnego na lądowanie. Ale na czym miałby on lądować skoro SpaceX ma tylko dwie barki na tym wybrzeżu? Zresztą możliwe że nadal to było by za mało – w końcu centralny musiał by ze sobą zabrać nie tylko paliwo na lądowanie ale także nogi i „tarki”. Cóż, USSF płaci za to więc SpaceX pewnie nie płacze z powodu utraty centralnego.