SpaceX miał wczoraj pierwszą awarię F9 od wielu lat. I co ciekawe nastąpiła ona w drugim stopniu a nie pierwszym. Zawsze spodziewałem się że ewentualna awaria będzie w pierwszym stopniu z uwagi na używanie ich po kilkanaście razy. A tu szlag trafił drugi stopień.
Nie oglądałem startu ale przeglądając powtórki wynika że od początku coś było nie tak z tym drugim stopniem.
Wygląda na jakiś drobny wyciek? Trudno powiedzieć. W każdym razie pojawia się coraz więcej lodu który raczej nie może być z wody (bo skąd się mogła by wziąć woda) więc pewnie to jest kerozyna? Ciekły tlen by raczej nie zamieniał się w lód, szczególnie tak blisko rozgrzanego silnika.
Co jest relatywnie niezwykłe – pomimo że przy drugim uruchomieniu silnik wybuchł, to F9 nadal dał radę wypuścić swój ładunek. Niestety nie na właściwą orbitę i pewnie te 23 satelity Starlink się spalą w atmosferze za kilka dni.
Możecie sobie wyobrazić co teraz będzie. Nawet przy tempie w jakim pracuje SpaceX to dłuższa przerwa w lotach. Trzeba znaleźć przyczynę. Trzeba ją zlikwidować. Trzeba udowodnić NASA i FAA że to była ta przyczyna. Minimum trzy miesiące przerwy lotów, choć może Starlinki polecą szybciej bo SpaceX nie boi się ryzyka. Ale załogowe loty? Polaris Dawn? Następny lot załogowego Dragona? To wszystko się opóźni i to porządnie.
Cóż, awaria była wcześniej czy później nieunikniona, dobrze że wydarzyła się w czasie lotu Starlink a nie w locie załogowym czy z jakimś komercyjnym satelitą. A jednocześnie to woda na młyn przeciwników SpaceX – mają teraz powód by wymagać podziału kontraktów między dwie firmy i fundowania konkurencji. ULA pewnie skacze z zachwytu.