O tym że Tesle przychodzą z różnymi niedoróbkami i że jakość zmontowania tych samochodów pozostawia wiele do życzenia wiemy już od dawna. To jeden z powodów dla których mam zamiar chwile poczekać zanim zdecyduje się na model 3 – nie mam ochoty być świnką doświadczalną. Jednak najnowszy fuckup jaki dostarczyła Tesla właścicielowi modelu S w Toronto przekroczył chyba wszystko co do tej pory słyszeliśmy. Klien kupił samochód z fabrycznie pękniętym jednym z kluczowych elementów strukturalnych nadwozia – przednim słupkiem. W jaki sposób to pęknięcie przeszło kontrole jakości? Nie jest to jakaś miniaturowa skaza ale dziura w która można włożyć palca. Tak, każdemu producentowi zdarzają się wpadki ale czegoś takiego nie wypuściła by nawet Polska Fabryka Samochodów Osobowych na Żeraniu w czasach najgorszej komuny. Wystarczył jeden pobieżny rzut okiem pracownika działu kontroli jakości żeby odrzucić ten element zanim jeszce został on wkomponowany w nadwozie. Jakim cudem takie coś przeszło przez następne etapy – malowanie nadwozia, montaż szyby, montaż drzwi, końcową kontrolę jakości? Są dwie możliwości – albo tak wiele w fabryce Tesla prac jest zrobotyzowanych że w momencie kiedy w końcu żywy człowiek samochód to wszelkie takie błędy są pochowane przez zamontowane przez roboty elementy albo (co bardziej podejrzewam) umiejscowienie fabryki Tesla Motors w Kalifornii i zatrudnienie dawnych pracowników GM się odbija czkawką. W końcu jednym z powodów dla których GM zamknął ta fabrykę była bardzo niska jakość wyjeżdzających z niej samochodów.
Podsumowując – po zakupieniu Tesli warto zaopatrzyć się w laparoskop i zajrzeć w różne mniej dostępne miejsca samochodu w poszukiwaniu pęknięć i niedoróbek.