Tym razem NASA wymyśliła coś naprawdę ciekawego – tranzystory próżniowe. Tyle że nie muszą one pracować w próżni. Idea oparta jest trochę o stare lampy próżniowe które pewnie niektórzy czytelnicy pamiętają z telewizorów Rubin (młodsi niech doczytają co to było) – w tych lampach wymagana była wysoka próżnia tak by szanse na zderzenie się elektronu z resztkami gazu w czasie lotu z katody do anody były jak najmniejsze – taki elektron zderzając się z gazem jonizował go, a zjonizowany gaz to nic dobrego – świeci + atakuje anodę zżerając ją. Zmniejszając odległość między katodą a anodą wymagania na poziom próżni maleją. Do tego stopnia że w przypadku obecnych możliwości technologicznych produkcji układów scalonych, „wystarczającą próżnią” jest hel pod normalnym, atmosferycznym ciśnieniem.
„Próżniowe” tranzystory oferują wiele nowych możliwości – po pierwsze mogą być jeszcze mniejsze niż obecne tranzystory. Po drugie produkują znacznie mniej ciepła co pozwoli na dalszą miniaturyzację bez problemów z jego oddawaniem. A po trzecie są w stanie pracować ze znacznie większymi częstotliwościami – najszybsze tranzystory oparte o krzem są w stanie przełączać się z częstotliwością 40 GHz, eksperymentalne tranzystory oparte o grafen osiągnęły częstotliwość 100 GHz podczas gdy „próżniowe” tranzystory działają przy częstotliwościach 460 GHz.