O reaktorach nad głowami

Tak a propos reaktorów atomowych w kosmosie przypomniało mi się że miałem napisać post o tym jak to Rosjanie wystrzeliwali je w kosmos w dużych ilościach. Myślę że ten fragment historii podboju kosmosu nie jest jakoś szczególnie powszechnie znany i warto go przybliżyć czytelnikom. A wszystko dzięki temu że jakiś czas znalazłem w internecie darmowy fragment książki
Pod koniec lat 60’tych ZSRR stało przed wielkim problemem – z uwagi na zimną wojnę, chciano wiedzieć gdzie są statki wroga. Najlepszym rozwiązaniem na tamte czasy był radar latający w kosmosie. Niestety technologia radarowa, jaką dysponowało ZSRR była dość prymitywna i żeby dało się coś wykryć, satelity musiały latać na bardzo niskiej orbicie – około 240 km nad ziemią. Do tego potężny radar, jakiego używały wymagał sporych ilości energii elektrycznej. Baterie słoneczne nie wchodziły w rachubę – na tak niskiej orbicie powodowały by one spory opór i satelity miały by czas życia w pojedynczych dniach. W związku z czym postawiono na proste rozwiązanie – reaktor atomowy. Dzięki temu satelita miał czas życia rzędu kilku tygodni. 
Jako że spadające na ziemię reaktory atomowe w tempie jednego co miesiąc spowodowały by spore zamieszanie na świecie, to satelity te miały zainstalowany bardzo ciekawy mechanizm – na koniec swojego życia mały silnik rakietowy odrywał reaktor od reszty i wysyłał go na znacznie wyższą orbitę (800 km nad ziemią). ZSRR wystrzeliło około 50 takich satelitów i większość z nich skutecznie dokonała tego manewru. Dzięki czemu nad naszymi głowami lata kilkadziesiąt reaktorów, które wcześniej czy później spadną nam na głowy. 
Niestety gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. A że to radziecka technika, to wióry leciały gęsto. Trzy z tych reaktorów wróciły na ziemię – pierwszy nigdy do kosmosu nie doleciał z uwagi na awarię rakiety nośnej i wpadł do Pacyfiku na północ od Japonii. Drugi spowodował międzynarodowy kryzys, kiedy to resztki reaktora spadły na Kanadę. USA i Kanada posprzątały cały radioaktywny śmieć, jaki spadł, ZSRR twierdziło że jakiekolwiek odpadki są niemożliwe jako że całość była tak zaprojektowana by się spalić w atmosferze i nic nie miało dotrzeć na powierzchnię ziemi. Jednak po kilku latach przepychanek, ZSRR zgodziło się wspaniałomyślnie zapłacić Kanadzie $3M za koszty sprzątania.
Ta katastrofa i wynikły z niej kryzys spowodowały że ZSRR przeprojektowało trochę satelity – zainstalowano w nich mocniejszy reaktor (5 kW zamiast 2 kW), wyposażono je w większą ilość paliwa rakietowego tak by były w stanie dłużej utrzymywać się na orbicie (na 240 km orbicie opory atmosfery powodowały utratę 1.5 km wysokości każdego dnia) a do tego zainstalowano dodatkowy mechanizm zabezpieczający – poza wystrzeleniem całego reaktora na wyższą orbitę. dodatkowy ładunek wybuchowy powodował wyplucie z niego jądra – po to by w razie czego spaliło się ono wchodząc w atmosferę i rozpyliło uran bez wylądowania na ziemi. Mechanizm ten okazał się przydatny w 1982 roku, kiedy to następny satelita się zepsuł i nie odrzucił reaktora na bezpieczną orbitę. Na szczęście wypluł z niego jądro i całość weszła w atmosferę nad południowym Oceanem Indyjskim. I rzeczywiście uran 235 się pięknie rozpylił w atmosferze i nic radioaktywnego do ziemi nie dotarło. 
Rosjanie kontynuowali wystrzeliwanie satelitów z reaktorami aż do 1988 roku, kiedy to wydarzył się następny problem – podobnie jak w 1982 roku, satelita nie wystrzelił reaktora na bezpieczną orbitę. Jednak modyfikacje dokonane po poprzedniej awarii zadziałały – satelita wystrzelił jądro reaktora na 720 km orbitę. Ta awaria zaniepokoiła na tyle wtedy rządzącego Michaiła Gorbaczowa, że kazał on wstrzymać ten program.
I w ten sposób nad naszymi głowami lata kilkadziesiąt reaktorów atomowych, które wcześniej czy później spadną nam na głowy. ZSRR planowało że do tego czasu zostanie stworzona technologia pozbierania ich i bezpiecznego sprowadzenia na ziemię. Niestety szanse na to że będziemy musieli zająć się tym problemem wcześniej niż planowano są poważne – z uwagi na kosmiczne śmieci, co jakiś czas jeden z tych reaktorów produkuje jakieś odpadki (prawdopodobnie w wyniku zderzenia z czymś innym). Więc to tylko kwestia czasu kiedy nastąpi jakaś większa kolizja i kawałki reaktora spadną na ziemię.
A ostatnim, ciekawym aspektem tej całej historii jest to że do czasu zestrzelenia przez Chiny swojego satelity, większość kosmicznego śmiecia jaki latał na orbicie okołoziemskiej była wynikiem eksplozji wystrzeliwujących reaktory z tych satelitów. 

Edycja – zapomniałem dopisać że amerykanie też wystrzelili reaktor w kosmos, ale tylko jeden. I też lata on na jakiejś orbicie która za kilka tysięcy lat sprowadzi go na Ziemię.

Marek Cyzio Opublikowane przez: