Pocztówki z Chile

Napisałem ten tekst już dość dawno (bo jeszcze w zeszłym roku), w czasie pobytu w Chile, pod wpływem kilku Pisco Sour. Kilka osób zasugerowało mi że warto by to udostępnić szerszej publiczności, więc udostępniam 🙂 Tekst jest stronniczy i proszę o nie używanie go jako kompendium wiedzy o Chile. Przepraszam także za ewentualne błędy – tekst oryginalnie powstał na iPadzie i nie miał polskich literek a do tego jak napisałem powyżej autor był pod wpływem kilku Pisco Sour i robił byki ortograficzno-gramatyczne.
 

Getz na drodze w Andach

Pierwsza pocztówka – placek z muchą. Wracałem sobie z wycieczki w Andy, głodny jak chart bo było już późne popołudnie a ja nawet śniadania nie jadłem. I nagle jadąc droga widzę napis (na brudnym kawałku dykty): „Emplanada con Champignon”. Pieczarki uwielbiam, wiec ostro po hamulcach, umieściłem zręcznym manewrem wynajętego Getza w rowie i pobiegłem truchcikiem do przybytku z emplanadas. Wchodzę a tam buda jak z GS’u a’la lata 70’te. Brudny sufit z dykty, z niego stercza kable które poowijane są wokół żarówek (bez oprawek!). Wszystko na wysokości która zapewnia swobodne przejście tutejszym kurduplom, ale która grozi porażeniem dla mnie. Do tego antyczna waga, kuchenka gazowa pamiętajaca czasy Salvadore Allende i dwie maleńkie kobitki pod pięćdziesiątkę. Mówię więc „una emplanada con champignon”. Ona na to jakiś olbrzymi stek hiszpańskiego, na który ja „se ne habla espagnol”. Nic nie pomogło, nadal coś mówi i mówi. Hmm, wyciągam portfel, może chce żebym zapłacił z góry? Nie, wsadza mi portfel do kieszeni i każe siaść.

Chilijka w stroju narodowym

Macham rekami i pokazuje ze chce postać bo jechałem dłuższy czas i mi kręgosłup wysiada. Chyba zrozumiała, bo w końcu przestała się mną zajmować i poszła robić emplanadę. Brudnymi rękami wyjęła kawal ciasta z maszyny która je nieustannie wyrabiała i wsadziła w inna maszynę przypominającą wyżymaczkę do bielizny (młodsi pewnie nie pamiętają pralek Frania…). Po mniej-więcej 10 przewałkowaniach (po każdym należało pracowicie i mozolnie wyregulować maszynę na nową grubość), gotowy placek został rzucony na brudny blat. I zaczęło się szukanie i wydłubywanie much które stały się częścią placka podczas wyrabiania i wałkowania. Niektóre były dorodne i zostawiały spore dziury, które pani ładnie łatała kawałkiem ciasta, inne były maleńkie i wymagały tylko wyrównania powierzchni brudnym palcem. W trakcie tej czynności, pani co pewien czas odwracała się do mnie i obdarzała mnie promiennym uśmiechem i serią słów po hiszpańsku, na które ja też się uśmiechałem i kiwałem głową ze zrozumieniem. 

Drogi w Andach

W końcu pani uznała ze więcej much już nie ma w cieście i zaczęła wycinać koła rozmiarów talerza z tego ciasta. Wycięła ich kilka, jedno (bez większych śladów wydłubanych much) zostawiła dla mnie a resztę ładnie zapakowała. Pewnie dla następnych klientów. Następnie zaczęła głośno krzyczeć. Zaniepokoiłem się troszkę, ale krzycząc nie patrzyła na mnie, więc uznałem że to nie o mnie chodzi. I miałem rację – po chwili z kibla (wiem że z kibla, bo zaśmierdziało strasznie!) wyszła druga pani, polała sobie symbolicznie koniuszki palców woda i otworzyła lodówkę (lodówka na oko końcówka lat 60’tych), a następnie wyjęła kawałeczek sera i upieczone już pieczarki. Nałożyła to wszystko na mój placek, uznała ze jednak dała za dużo i część odebrała. Popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się serdecznie i zdecydowała ze jednak mi jeden plasterek pieczarki dołoży. Następnie pięknie zakleiła to tworząc półkole. Następnie zaczęła strasznie krzyczeć. Nauczony poprzednim krzykiem, tym razem nawet się nie zdziwiłem. Pokrzyczała i za chwilę przybiegł jakiś lekko zdyszany i chyba troszkę nawiany facet (mąż?), poruszając się krokiem bardzo chwiejnym. Nastąpiła dłuższa wymiana zdań, po której chwiejny popędził gdzieś truchcikiem i po chwili wrócił z naręczem jakichś suchych gałązek. Gałązki te umieścił w glinianym piecu na zewnątrz, dołożył gazet a następnie podjął nieudane próby zapalenia tego za pomocą groźnie wyglądających zapałek. 

Embalse El Yeso
Embalse El Yeso

Nieudane, bo wiało strasznie i co zapalił to zaraz gasło. Ale nie ma to jak inwencja twórcza i lata doświadczenia! Pobiegł gdzieś i za chwilę wrócił z pojemnikiem czegoś co wyglądało jak mały kanister z benzyna. Chlusnął i zapach potwierdził moje podejrzenia – benzyna. Oczywiście teraz zapalanie było już banalnie proste – zapalił od pierwszego razu i w ten śmierdzący piec wsadził moja emplanadę. Kobieta popatrzyła na mnie i powiedziała „tres minutos”. Moja znajomość hiszpańskiego nie jest na wysokim poziomie (tzn. umiem poprosić o piwo i zapytać gdzie są toalety), ale to zrozumiałem. A przynajmniej wydawało mi się że zrozumiałem. Ale po jakichś 10 minutach nadal nie było gotowe, wiec znowu rozległy się krzyki i nastąpiło powtórne bieganie. Chwiejny znalazł więcej gałązek i dołożył je do pieca. Nie wiem jakie to było drewno, ale jego zapach był naprawdę piękny. Po następnych 10 minutach czekania (i kilku promiennych uśmiechach jakimi zostałem obdarzony) emplanada była gotowa. Pozostało jedynie wytłumaczenie ze chcę na wynos – wymagało to mniej-więcej 5 minut gestykulowania, nie pozwalania na posadzenie się przy (brudnym!) stole itp. Jak już rozwiązaliśmy kwestię miejsca konsumpcji, to następnym krokiem było zapłacenie – jako że kwoty podawane przez szefową były zupełnie niezrozumiałe dla mnie, to dałem jej po prostu cały portfel. 

Drogi w Andach


Pani wyciągnęła sobie z niego banknot, następnie pracowicie (i ręcznie) wypisała mi rachunek, odliczyła resztę i w końcu byłem wolny! Oddaliłem się z moją zdobyczną emplanadą do Getza. Jakoś udało mi się go wykaraskać z rowu i ruszyłem w stronę domu. Pogryzając emplanade która była jednym z najsmaczniejszych posiłków w Chile!







Pocztówka druga
– głupi amerykanie –
oddaję samochód na lotnisku. Przede mną strasznie zdenerwowani amerykanie. Pytam: „co się stało?” Okradli ich! Zabrali ciuchy i laptopy z vana który wynajęli. Jak to się stało? Zostawili vana na cały dzień na niestrzeżonym parkingu a sami poszli zwiedzać. Wyłamali Wam zamki? Nie, zostawiliśmy otwarte okna bo było gorąco… 


Tablica ostrzegająca właścicieli Daewoo



Pocztówka trzecia – Daewoo poszukiwane – na wszystkich parkingach podziemnych w centrum są jakieś teksty wspominające Daewoo. Nie wiedziałem o co chodzi, wiec zrobiłem zdjęcie i pokazałem chłopakom w pracy żeby mi przetłumaczyli. Okazuje się że podobno Daewoo są bardzo kradzione i tablice proszą by po zaparkowaniu zadzwonić pod specjalny numer- przyjdzie strażnik i (za darmo!) będzie pilnował samochodu… Zamieszczam to zdjęcie tutaj – jeżeli jest ktoś hiszpańskojęzyczny kto umie to przetłumaczyć, to bardzo proszę!

Pocztówka czwarta – seks w pracy – przychodzę pierwszego dnia do pracy, witam się z ludźmi a tu zonk! Wszystkie kobiety mnie całują! Wychodzę z pracy, znowu mnie całują! Przychodzę następnego dnia i znowu całus! Normalnie moje samouwielbienie wzrosło o 95%. Ale pytam się chłopaków i okazuje się ze tu kobiety mają w pewnym sensie obowiązek wycałować wszystkich mężczyzn w pracy. Normalnie szok… Ale to ma dobre strony – golę się codziennie 🙂

Monumento Natural El Morado

Pocztówka piąta – policja – miałem tylko jedną kontrolę policyjną, ale była bardzo miła – jadąc w Andy trafia się na obowiązkową kontrolę – policja zapisuje sobie dokładnie kto pojechał i kto wrócił, pewnie aby wrogie siły z Argentyny nie infiltrowały kraju. Policjant oczywiście nie mówi po angielsku, ale okazuje się że nawet bez znajomości hiszpańskiego daje się dogadać. Amerykańskie prawo jazdy jest tutaj ignorowane (zresztą stosunek Chilijczyków do USA to osobna opowieść), trzeba mieć „panamerican” – na szczęście sobie zrobiłem takie przed wyjazdem. Dokumenty samochodu tak jak w Polsce – trzeba zawsze mieć przy sobie bo jak ukradną z samochodem to wielki problem. Policjant bardzo miły, zapytał „rental” na co odpowiedziałem „si”. Potem coś zaczął mówić co uznałem (chyba słusznie) za pytanie gdzie jedziemy, bo odpowiedź „Monumento Natural El Morado” go usatysfakcjonowała. Oddał dokumenty, uśmiechnął się, zasalutował i kazał jechać.

Pocztówka szósta – jazda w Santiago – Santiago przypomina motoryzacyjnie Warszawę. Tylko że tak coś pomiędzy tą za dwadzieścia lat i tą dwadzieścia lat temu. Bo z jednej strony miasto ma bardzo przyzwoita obwodnice-autostradę + przelotową autostradę puszczoną tunelem pod samym centrum, obie o świetnej nawierzchni ale także o porażających cenach za przejazd ($1 za kilometr w godzinach szczytu, płatności automatyczne). A z drugiej strony stan nawierzchni na zwykłych drogach w centrum przypomina Warszawę sprzed 20 lat. Co biorąc pod uwagę to ze tu właściwie nie ma przymrozków (temperatura podobno nigdy nie jest ujemna) jest szczególnie dziwne. Drogi główne są bardzo szerokie (typowo 5-7 pasów w jedną stronę), ale dla samochodów osobowych wydzielone są zwykle tylko dwa pasy a reszta jest wyłącznie dla autobusów. Żeby skręcić w boczną drogę trzeba o tym wiedzieć znacznie wcześniej i zawczasu wplątać się między autobusy (co w samochodzie rozmiarów Getza jest niezwykłym przeżyciem). Drogi boczne w centrum najczęściej mają zakaz jazdy samochodów osobowych w godzinach szczytu. Do tego dochodzą najróżniejsze zakazy skrętu nie obowiązujące różnych pojazdów w różnych godzinach (opisane bardzo wylewnie po hiszpańsku), ulice jednokierunkowe bez żadnych znaków zakazu wjazdu (trzeba wiedzieć) i wręcz ułańska fantazja drogowców – tam gdzie są pasy na jezdni (zazwyczaj ledwo widoczne), drogowcy wymyślili wiele pułapek dla kierowców – np znikający pas (jedziemy a ten nagle kończy się ścianą lub krawężnikiem, żadnych strzałek czy znaków ostrzegających o tym). Albo pas zwężający się do szerokości na której trudno motocykl zmieścić.

Lodowiec San Francisco

Albo pas skręcający w lewo podczas gdy pas po lewej obok jedzie prosto (do dziś nie wiem kto ma w takiej sytuacji pierwszeństwo – ci jadący prosto czy skręcający w lewo?). Żeby tego jeszcze było mało, to niektóre drogi w centrum mają kierunek jazdy zależny od godziny – droga jednokierunkowa rano staje się dwukierunkową w południe i znowu jednokierunkową (tyle że w odwrotną stronę) wieczorem. Są znaki z opisem co i jak, ale po hiszpańsku! Skręcanie w lewo jest prawie wszędzie zabronione i należy je zwykle wykonać jako trzy skręty w prawo. Od czasu do czasu żeby skręcić w prawo, trzeba wjechać na pas dla autobusów (znajdując małą dziurkę w kamieniach oddzielających go od reszty ulicy). Do tego kierowcy autobusów mają wręcz hiszpański temperament i moim zdaniem polują na samochody osobowe. No i są też tysiące taksówek, które zupełnie nie przejmują się żadnymi zakazami, pasami, ulicami jednokierunkowymi itp. Podsumowując – jazda tutaj to jak gra komputerowa – wymaga pełnej koncentracji i zaciskania zębów przez cały czas. Ahhh – jeszcze jeden drobiazg – GPS wynajęty na lotnisku nie ma pojęcia które drogi są jednokierunkowe i uparcie każe skręcać pod prąd, a jak się tego nie zrobi to mówi „rerouting” i się zawiesza… Także tankowanie to sztuka – przede wszystkim wiele stacji sprzedaje gaz – z dystrybutorów wyglądających identycznie jak benzyna. Poza tym nie ma „self-service” – tankowaniem zajmuje się pracownik stacji. Który zazwyczaj jest jeden i trzeba na niego chwilkę poczekać, choć próba samodzielnego zatankowania wręcz gwarantuje bycie obsłużonym poza kolejnością. Benzyna jest bardzo droga.

Pocztówka siódma – samochody w Chile – pojazdy w Chile to najdziwniejsza zbieranina modeli europejskich, japońskich, amerykańskich, koreańskich i chińskich. Z najładniejszych samochodów jakie widać na ulicach zauważyłem Pegeuota 308 cabrio (przepiękny samochód, wielka szkoda ze tego w USA nie ma) i Citroena C4 (dziwne ze Honda tego do sadu nie podała bo to wypisz-wymaluj CRX). Jest tez sporo innych Pegeuotow i Citroenow. Chevrolet jest głównie reprezentowany przez model Spark i Corsa, choć widać także trochę nowych Cruze. Fordów właściwie nie ma, choć czasem się jakaś Fiesta trafi. Honda to właściwie tylko Jazz. Toyoty tutaj praktycznie nie widać, czasem jakiś Yaris przemknie. Nissan tez raczej się nie pojawia. Za to większość nowych samochodów to albo Ssang Yong albo Cherry albo coś, czego nadal nie mogę zidentyfikować – podejrzewam chińska markę BYD, bo samochody w zależności od tego jak się patrzy do złudzenia przypominają coś innego – a to Hondę z przodu i Toyotę z tylu, a to Mercedesa i BMW a to jeszcze coś innego. Są też samochody produkcji Samsunga – maja dziwny znaczek w kształcie literki O i modele SM5, SM7 itp. Ahh, jest też sporo pojazdów marki Mahindra które wyglądają jak wyklepane ręcznie. Do tego jeździ sporo starego złomu – głównie amerykańskiego – stare Chevrolety, Fordy i Chryslery – trucki i SUV.  Z najbardziej niesamowitych pojazdów, to widziałem malucha, ładę (ta kanciasta), ładę samarę, Fiata Punto I generacji, CC (chyba 700) i Chevroleta Bel Air.

Pocztówka ósma – jedzenie w Chile – w Chile się je straszne ilości. I popija przerażającymi ilościami alkoholu. Do tego samo jedzenie jest raczej niezdrowe, bo składa się właściwie tylko z mięsa i maki – warzyw tutaj raczej nie jedzą.


Tradycyjna zakąska
Tradycyjny, chilijski „rosół” – Cazuela

W tradycyjnej, chilijskiej restauracji do wyboru są dwa, czasem trzy dania. Najbardziej typowe danie to gliniana miska zawierająca coś co można by nazwać rosołem wołowym, ze sporym kawałem mięsa, kawałkiem kukurydzy, ziemniakiem i patatem. Inne typowe danie to zapiekanka z puree ziemniaczanego z mielonym mięsem wołowym, oliwkami i słonym serem. Ich ulubiony deser to ugotowana pszenica(?) z słodka kukurydza zalana zimnym i potwornie słodkim kompotem z suszonych brzoskwiń. No i oczywiście emplanadas – placki półokrągłe wypełnione albo mielona wołowiną z serem, albo wieprzowiną z serem, albo kurczakiem z serem albo (to nietypowe) pieczarkami z serem. Czasem są pieczone w piecu, ale najczęściej są smażone w oleju. Moja wątroba tego nie wytrzymuje. Jeszcze inne danie to schabowe które są smażone w oleju, położone na frytkach i przykryte smażoną cebulką i sadzonymi jajkami. Bomba kaloryczna.

Stek z jelenia
Dziki dzik

Na szczęście są tez inne etniczne restauracje (choć to zupełnie inaczej niż w USA – chińskich jest jak na lekarstwo, meksykańskich też raczej nie widać) – przez kilka dni stołowałem się w Patagońskiej – mają niesamowity wybór dań z ryb których nigdy nie widziałem + dań mięsnych – np. jadłem stek z jelenia czy tez plastry dzika. Pyszne, ale nadal zero warzyw. Jagnięcina podawana jest na kaszce z kukurydzy z malinami. Miałem już dość mięsa i teraz stołuję się w restauracji peruwiańskiej. 

Ceviche
Urugwajski kociołek

Tutaj królują głównie ryby, a ja codziennie testuje inna odmianę ceviche – potrawy z surowych ryb i innych owoców morza. Spróbowałem już kilka rodzajów, i chyba moim faworytem jest wersja marynowana w cytrynach. Bo wersja z majonezem i papryka trochę znowu zmęczyła moja wątrobę. Byłem także w restauracji urugwajskiej – podawano tam kociołki z mięsem z grilla, z ciekawostek należy wspomnieć kaszankę. 

Kawa w McDonalds
Autor z butelką Escudo na Pio Nono

Alkohol – narodowe piwo to Escudo – w restauracjach na Pio Nono można dostać litrową butelkę za jakieś $2, co biorąc pod uwagę że puszka Pepsi kosztuje mniej-więcej tyle samo, jest rewelacyjną ceną. Piwo ma 6% i działa znakomicie – zarówno gasząc pragnienie jak i poprawiając humor.
Narodowy napój (oczywiście poza wspaniałymi winami) to Pisco Sour – mieszanina pisco (wódka destylowana ze słodkiego wina), słodkiego likieru, soku z limonek, gorzkich ziół i białka ze świeżego jajka. Do tego troszkę wody mineralnej żeby jajko zrobiło piane. Mętne, opalizujące i BARDZO zdradliwe. Drinki tutaj są raczej jak jeden mąż niebezpieczne – np. Bacardi z colą polega na wlaniu całej szklanki Bacardi i dolaniu kilku kropelek coli na wierzch…

Pocztówka dziewiąta – bezpańskie psy – w Santiago (a także w innych miastach) są wszędzie. Łażą wielkie i tylko czekają żeby się na nie popatrzeć – wtedy pędzą szczęśliwe że ktoś je zauważył i (może) pogłaska lub (lepiej) nakarmi. Ale nie wyglądają na zabiedzone, egzemplarze jakie spotykałem wyglądały na dobrze (a czasem bardzo dobrze) odżywione. Rozwalają się i śpią w najdziwniejszych miejscach. Poniżej kilka zdjęć pokazujących bezpańskie psy w Santiago i w Del Mar.

Bezpańskie psy w Santiago
Bezpański pies przed pracą
Bezpański pies przed pałacem prezydenckim.


Bezpańskie psy w Santiago
Bezpańskie psy w Santiago
Bezpańskie psy na plaży


Marek Cyzio Opublikowane przez: