Relatywnie nic nie warta

ArsTechnica ma dziś ciekawy artykuł o Relativity Space a raczej o Fidelity Investments i o tym na ile firma ocenia wartość swoich inwestycji w Relativity Space. Jeszcze w marcu zeszłego roku Fidelity oceniało że każda z uprzywilejowanych akcji jakie firma posiada (a ma ich sporo) jest warta $19. Nie wiadomo ile firma za nie zapłaciła oryginalnie (pewnie znacznie więcej) ale daje to nam jakąś wartość bazową. We wrześniu firma oceniła że akcje warte są już $16 – spora utrata wartości ale nic co by było na tyle niezwykłe żebym pisał o tym post. Ale jak widzicie piszę więc pewnie mamy jakiś dodatkowy punkt na wykresie? Tak – okazuje się że pod koniec listopada Fidelity wypuściło następny raport i wyceniło te akcje na $0.52 za sztukę. Czyli mówiąc inaczej na tyle na ile pewnie udało by się uzyskać ze sprzedaży biurek i maszyn jakie by pozostały po Relativity w razie bankructwa.

Na szczęście plotki mówią że jakiś miliarder z doliny krzemowej który do tej pory nie ma własnej firmy kosmicznej postanowił pomóc Relativity i dać kasę na doprowadzenie do skutku prac nad Terran R. Podobno firma nie ma żadnych nie rozwiązanych problemów technicznych i problemem jest wyłącznie czas i pieniądze.

A wracając do Terran R to będzie on niestety mało innowacyjny. Odzysk tylko pierwszego stopnia a i to w niezidentyfikowanej przyszłości, tradycyjna konstrukcja samej rakiety (tylko niektóre części silników będą drukowane), co więcej spore kawałki rakiety mają być budowane przez europejskie firmy – osłony ładunku oraz zbiorniki będą wspólne z Ariane 6 (produkowane na tej samej linii produkcyjnej i tej samej konstrukcji). Do tego bardzo kosztowny proces transportu rakiety barką z Kalifornii do Mississippi (na testy) i do Cape Canaveral. Trudno zgadnąć jak taka rakieta ma być konkurencyjna, choć pewnie jak zaczną ją używać wielokrotnie to będzie tańsza od Vulcana. Albo nie bo ULA ma jakiś super kontrakt na BE-4 który powoduje że nie opłaca im się odzysk.

Cały ten obecny wyścig firm rakietowych można podzielić na kilka peletonów:

  • Tych którzy chcą walczyć o „drugie” miejsce (czyli przejąć kontrakty ULA) – tu mamy Rocket Lab, Relativity, Firefly. Każda z tych firm zakłada że pozostałym się nie uda, Starship nie będzie tak rewolucyjny jak SpaceX planuje i trzeba być lepszym od F9 i Vulcan i pewnie New Glenn.
  • Tych którzy chcą być lepsi od SpaceX – tu jest wyłącznie Stoke Space z genialnym pomysłem ale nadal nie wiadomo czy on zadziała. Jakby zadziałał to Stoke Space ma teoretycznie szanse na bycie bardzo poważnym konkurentem SpaceX – może nie w cenie 1 kg na orbitę ale w cenie wysłania kilkutonowego satelity na orbitę (olbrzymi udźwig Starship powoduje że pomimo niskiego kosztu 1 kg, koszt startu będzie relatywnie wysoki i w pełni odzyskiwalna rakieta z mniejszym udźwigiem ma spore szanse na konkurencję)
  • Tych którzy udają że Starship SpaceX nie istnieje – Blue Origin i samo ULA. Strategia tych dwóch firm zakłada ignorowanie istnienia Starship i skoncentrowanie się na walce cenowej z F9. A w przypadku ULA na oferowaniu „luksusowego” produktu za wyższą cenę.
  • Jest jeszcze Northrop Grumman który buduje rakietę tak trochę rozpędem bo biorąc pod uwagę jej opóźnienia to nie wiem po co ona ma być. Znacznie taniej byłoby zakończyć kontrakt NASA wystrzeliwując Cygnusy za pomocą F9 a nie budować nową rakietę na dosłownie kilka lotów.
Marek Cyzio Opublikowane przez: