W końcu wystartował! Ludzi było raczej mało, ale to normalne, z każdą nieudaną próbą ilość ludzi maleje. Pogoda była idealna – lekki wiatr, całkowicie bezchmurne niebo. Pelikany łowiły ryby, delfiny im w tym pomagały. Obrazki jak w raju miłośnika rakiet. Falcon 9 stał majestatycznie na wyrzutni i od czasu do czasu puszczał bąka. Start był typowy, wznosił się powoli, jednak potem zamiast skręcić na wschód nadal piął się w górę. Manewr skrętu wykonał bardzo późno, tak że separacja była świetnie widoczna – przez pewien czas widać było zarówno pierwszy jak i drugi stopień lecące obok siebie. Potem oba znikły mi z oczu. Czekałem na „reentry burn”, ale nie było go widać. Początkowo myślałem że może SpaceX zrezygnował z tego etapu, ale przed chwilą Musk zatweetował że rakieta „wylądowała” 10 metrów od punktu w którym miała być barka. Niestety barki nie było i rakieta wpadła do wody. Ciekawe czy ją będą próbowali wyłowić?
Najbardziej niesamowitym widokiem podczas startu był cień rzucany przez chmurę jaką zostawił Falcon 9 – wskazywał on wyraźnie na platformę LC-37B jakby pokazując która rakieta zakończy swój żywot w najbliższym czasie.