Sun’N’Fun 2011

Dla niewtajemniczonych – Sun’N’Fun jest drugim co do wielkości Airshow w USA (największy jest w co roku w lipcu w Oshkosh, WI). Zlatują się setki samolotów, przyjeżdżają dziesiątki tysięcy widzów, każda firma produkująca samoloty stara się mieć własne stoisko reklamujące swoje wyroby, przyjeżdżają najlepsi na świecie piloci akrobatyczni, US Air Force prezentuje zazwyczaj jedną ze swoich najnowszych „zabawek”. Cały show trwa 8 dni i w jego trakcie odbywają się setki lotów i pokazów.

W tym roku show zaczął się dość tragicznie – w niedzielę jeden z pilotów najprawdopodobniej stracił przytomność w trakcie wykonywania jednego z manewrów i uderzył swoim Yak’iem 52 w ziemię:

Zdjęcie © Robert Kilroy for FlaglerLive

Niestety zła passa nadal prześladowała show – w czwartek front atmosferyczny przechodzący nad Florydą zrzucił ogromne ilości (do 20 cm) deszczu, a lotnisko zostało bezpośrednio trafione tornadem o sile EF-1. Tornado zniszczyło wiele ze stoisk oraz uszkodziło dziesiątki samolotów:

Zdjęcie z blogu http://bonanza36.wordpress.com

A parkingi zamieniły się w bagna nie do przebycia w których tonęło wszystko – ludzie, samochody, krowy itp. Ale show trwał, więc w sobotę postanowiłem się wybrać i zobaczyć co i jak lata. Przede wszystkim to chciałem pomóc członkom CAP w ich zadaniach. Ubrałem się w moje świeżo zakupione BDU (nad którym spędziłem 2 dni mocując wszelkie znaczki, flagi itp. w miejscach na to przewidzianych). Niestety skąpstwo nie pozwoliło mi na zakupienie oryginalnych butów USAF, w związku z czym założyłem jakieś tam buty jakie miałem. Błąd… Dotarcie na miejsce też nie było proste – wg. „rozkazu” jaki otrzymałem, miałem się stawić w „Bartow Armory”, gdzie po zarejestrowaniu się zostałbym przetransportowany na miejsce. Armory znalazłem, ale nikogo oczywiście tam nie było…

Po kilku rozpaczliwych telefonach dowiedziałem się że mam się stawić na miejscu. Więc ruszyłem w drogę, tylko po to by odkryć że chcących dojechać na show są tysiące a droga jest jedna. I ostatnie 3 km jechałem półtora godziny. Ale w końcu dotarłem na miejsce i jakoś udało mi się wjechać na parking bez płacenia – tłumaczyłem się że ja nie dla przyjemności jadę i w końcu sprzedający bilety mnie puścił, bo blokowałem ruch. Sam parking po tych ulewnych deszczach w czwartek przypominał bajorko z gnojówką – zarówno kolorem jak i zapachem. Niektóre samochody były zapadnięte w tym cuchnącym błocie po szyby. Wjechanie na coś takiego sportowym, nisko-zawieszonym samochodem było zdecydowanie przerażające, ale jakoś udało mi się uniknąć bagna. Żeby zaparkować na suchym dokonałem rekonfiguracji parkingu (przesuwając znak „zakaz parkowania”). Następnie znalazłem transport (traktor z przyczepą na bydło) i w końcu dotarłem do bramy. Wtedy pojawił się następny, mały problem – jak wejść na teren show bez biletu? Ale mundur czyni cuda i miła kobieta po chwili wahania mnie puściła. Zresztą bardzo słusznie, bo po znalezieniu obozu CAP dostałem bilet (opaskę na rękę), czyli byłem w 100% legalnie.

Zostałem przydzielony do bardzo odpowiedzialnego zadania – siedzenia w namiocie z reklamówkami CAP do którego nikt nie podchodził. Ale moja „służba” nie trwała długo – pojawił się jakiś kapitan i zapytał „dlaczego Twoje buty nie są czarne?”. Chcąc być śmieszny odpowiedziałem „bo jeszcze nie wpadłem w błoto na tyle głęboko”. Okazało się że w wojsku śmieszne odpowiedzi są chyba nie na miejscu, bo zostałem przegoniony do ich przyczepy campingowej, gdzie rozgorzała dyskusja co ze mną zrobić. Frakcja zwolenników rozstrzelania mnie na miejscu na szczęście nie miała wielkiego poparcia, ale consensus był taki, że wypuścić mnie z tej budy nie można, bo jak mnie pułkownik zobaczy, to będzie wielka afera. Pułkownik jest emerytowanym oficerem USAF i przykłada wielką wagę do perfekcyjności uniformu. Próbowałem się tłumaczyć, że to nie jest jakiś mundur galowy, ale zwykłe BDU i jak 10 minut pochodzę po tym błocie, to będę miał równie czarne buty jak reszta, ale ex. wojskowi nie mają wcale poczucia humoru. W końcu ktoś wpadł na szatański pomysł – kazali mi zdjąć kurtkę i czapkę i stwierdzili „teraz już nie jesteś CAP, ale cywilem któremu odbiło żeby się ubrać jak wojsko”. I kazali mi zniknąć im z oczu. Przyjąłem to z wielką wdzięcznością, bo w końcu interesowały mnie bardziej samoloty, niż siedzenie w bezsensownym namiocie i czekanie na koniec świata (lub nadejście pułkownika, co pewnie było tym samym).

Zwolniony z obowiązku bycia pomocnikiem ruszyłem szybko oglądać samoloty. I bardzo dobrze, bo było na co popatrzeć. Problemem był jedynie przeraźliwy upał (ponad 30C w cieniu), brak cienia (ludzie korzystali z każdego skrawka cienia który dawały samoloty, co było komiczno-tragiczne), brak wiatru i woda po $2 za małą buteleczkę.

Nauczony moją „służbą” na Tico Warbirds Airshow, z przerażeniem pomieszanym z niedowierzaniem przyglądałem się ludziom niefrasobliwie kręcącym się pośród samolotów z włączonymi śmigłami i silnikami odrzutowymi. Nie wiem jakim cudem nie doszło do tragedii, bo kontroli tłumu nie było prawie wcale (pewnie CAP miało za mało członków w odpowiednich butach…). Na szczęście ludzie raczej wykazywali objawy instynktu samozachowawczego i nie wpadali do wlotów powietrza i nie dawali się poszatkować śmigłami.

Najciekawszym (moim zdaniem) samolotem na show był oczywiście F-22. Nawet długo nie musiałem czekać – po rozgrzaniu silników i potoczeniu się ostrożnie na koniec pasa F-22 stanął, a z głośników popłynęła propaganda o tym jaki to wspaniały samolot itp. Samolot rzeczywiście pokazał co potrafi – najpierw wystartował na pełnym ciągu wykorzystując jedynie 1000 stóp pasa – z punktu widzenia laika to praktycznie skoczył w powietrze z miejsca. Następnie wykonał kilka niesamowitych zakrętów itp pokazując nam jaki zwrotny jest (a także jaki jest głośny – samolot może i jest niewidzialny dla radaru, ale słyszalny to on jest i to aż za bardzo). A następnie miał dokonać jakiegoś szczególnie trudnego manewru, gdy nagle zaczął lecieć powoli i jakoś tak z dala od nas. Okazało się że mają jakieś problemy techniczne. Problemy okazały się na tyle poważne że zdecydowali się że samolot musi natychmiast wylądować. A jak wylądował, to problemy okazały się jeszcze bardziej poważne – na tyle, że już nie był w stanie o własnych siłach dojechać na miejsce na którym parkował,  ale trzeba było wysłać po niego holownik. Ciekawe co robi pilot, gdy mu się takie coś zdarzy w trakcie walki?

Poza F-22 wrażenie na mnie zrobił dwupłat sponsorowany przez Oracle. Manewry jakie wyczyniał były naprawdę niesamowite i zastanawiałem się czy obowiązują go zasady aerodynamiki, bo wyraźnie sobie kpił ze zjawisk typu przeciągnięcie. 

Samoloty latały bardzo nisko i bardzo szybko
Czasem latały w kupie
Narada pod skrzydłem F-22, pierwszy z lewej to pilot
Podobno bardzo niebezpieczny manewr
Dymili bez ograniczeń
Dużo dymu
Holują zepsutego F-22, pilot jest wyraźnie niezadowolony
Ten samolot miał za nic prawa aerodynamiki
Piękny manewr
Przecina linę
Pozuje do zdjęcia
Szybki przelot nad ziemią
Piękna pętla
Nurkowanie
„Wściekły Koń” – P-51 Mustang
Mustang odprowadza uszkodzonego F-22, technika z II WW zwyciężyła
F-22 w zakręcie
Znowu F-22 w zakręcie
I znowu F-22
F-22 startuje
P-51 Mustang w zakręcie
F-22 grzeje silniki
Dwa F-22
Niektórzy wytoczyli ciężki sprzęt do akcji
Mustang a za nim F-22
Ochrona F-22 też miała niezły aparat
Jakiś zadymiacz
I znowu Mustang
I jeszcze jeden zadymiacz
Nie obyło się oczywiście bez lądującej flagi
Dobry punkt widokowy
Ludzie korzystali z cienia samolotów
Cztery zadymiacze

Nieprzetworzone zdjęcia i filmy można zobaczyć tutaj.

Marek Cyzio Opublikowane przez: