Tesla Model 3 jest przeraźliwie droga

Czyli ciekawy artykuł z "The Verge". Jak chcesz Model 3 z wyposażeniem na miarę samochodu luksusowego to przygotuj się na wydanie $55k. Wersja za $35K jest bardziej goła niż jakaś wersja Camry dla Hertz'a – nawet lusterka nie mają elektrycznej regulacji. Siedzenia także. Nawet schowka w centralnej konsoli nie ma – jest tylko goła dziura. No i bateria ma raczej niewielki zasięg. Jednak z drugiej strony za te $35K dostajemy samochód w którym nie wymienia się oleju i nie dolewa benzyny. O osiągach porównywalnych z raczej bogato wyposażonymi wersjami BMW 3 czy Mercedesa C. So tego pierwsi klienci dostaną od rządu federalnego $7500 prezentu.

Moim zdaniem model 3 ma atrakcyjną cenę – porównywalne osiągami i wyposażeniem BMW 335i kosztuje podobne pieniądze. Tak, wnętrze jest dość spartańskie, ale to się będzie poprawiało wraz z malejącym popytem, podobnie jak to się działo z modelem S. Podobnie jak z modelem S, nie warto się pchać, lepiej poczekać na to aż klient będzie mógł wybierać i przebierać a nie czuć się jak w PRL'u. Za to w tej chwili model S jest znacznie bardziej atrakcyjny cenowo i jeżeli ktoś musi właśnie teraz zmienić samochód to warto się zastanowić nad jakąś tańszą wersją S. Myślę że okazje na S będą coraz lepsze wraz z problemami z gwałtownym zwiększaniem produkcji 3.

Elon twierdzi że Tesla ma około pół miliona rezerwacji na model 3. Ten samochód może naprawdę zmienić przyszłość motoryzacji nawet jeżeli okaże się że znacząca część z tych rezerwacji nie zostanie zrealizowana. Co więcej ten samochód ma szansę zapoczątkować wielkie zmiany geopolityczne na świecie – całkowicie ukrócić już nadwątlony terror cenowy OPEC. Zmiana z zasilania paliwami kopalnymi na prąd będzie moim zdaniem bardzo gwałtowna – już za 3-4 lata samochody elektryczne przekroczą "masę krytyczną" co spowoduje eksplozję opcji ich ładowania – parkingi itp. To wyeliminuje "range anxiety" – strach przed utknięciem gdzieś z rozładowanymi akumulatorami. Także czas ładowania się znacząco zmniejszy – Toyota pracuje podobno nad "solid state batteries" które mają pozwolić na ładowanie w podobnym czasie jak obecne tankowanie. 300-500 kilometrowy zasięg który obecnie oferują samochody elektryczne jest moim zdaniem zupełnie wystarczający dla większości kierowców – problemem nie jest zasięg ale dostępność miejsc do ładowania i czas niezbędny na naładowanie. Np. dla mnie kluczowym wymogiem dla samochodu elektrycznego jest możliwość dojechania do Miami i powrotu z maksymalnie jednym, krótkim postojem. Tesla Model S 100D mi to oferuje – na takiej trasie musiał bym stanąć raz na 10-15 minut przy superchargerze. Model 3 wymagał by też jednego postoju ale raczej o kilka minut dłuższego. Czyli z punktu widzenia zasięgu nic mi więcej nie potrzeba. Myślę że pod tym względem jestem typowym kierowcą. Gdyby tylko punktów szybkiego ładowania było więcej niż obecnie…. Ale to się zmienia – Tesla gwałtownie rozbudowuje sieć superchargerów w USA. Model 3 nie ma darmowego ładowania co pozwoli na jej finansowanie i dodatkowe przyspieszenie jej rozbudowy. Do tego w momencie kiedy właściciele modelu 3 będą i tak musieli płacić za ładowanie, to może okazać się opłacalne budowanie prywatnych punktów ładowania. A to jeszcze bardziej przyspieszy rozbudowę sieci stacji do ładowania i docelowo będzie ich więcej i będą gęściej rozmieszczone niż obecne stacje benzynowe. Duża gęstość przynajmniej częściowo wyeliminuje problem czasu ładowania – nie lubimy spędzać dużo czasu na stacji benzynowej bo jest to czas zmarnowany. W momencie kiedy stacje do ładowania będą dostępne przy każdym większym sklepie czy restauracji to ładowanie z celu samego w sobie stanie się czynnością "przy okazji" i czas ładowania będzie mało ważny.

Jednym z najbardziej negatywnych rozwiązań jakie wprowadziła Tesla w ostatnim czasie jest kara za stanie przypiętym do Superchargera w momencie kiedy samochód jest naładowany. Kara ta powoduje że ładowanie z czynności "przy okazji" staje się znowu celem samym w sobie – np. nie możemy sobie spokojnie zjeść obiadu w restauracji podczas gdy nasz samochód się ładuje, ale musimy szybko pędzić i go odpiąć i przestawić. Rozumiem powody (więcej chętnych niż miejsc do ładowania), ale właśnie takie regulacje powodują zniechęcanie potencjalnych klientów. O ile samo płacenie za prąd mnie nie odstrasza, o tyle kara za to że chcę skończyć jeść a nie biegać w połowie dania na parking jest moim zdaniem bez sensu. Nie jest ona zbyt duża (10 minut spóźnienia kosztuje $4), jednak powoduje nerwy u kierowcy.

Marek Cyzio Opublikowane przez: