W sumie to długo się zastanawiałem czy coś napisać o tym spektaklu na blogu, jako że pewnie obrażę wszelkich wierzących, ale co mi tam.
Jakiś czas temu udało mi się dosłownie zdobyć – bilety sprzedały się w kilka minut pomimo raczej szalonych cen rzędu $150 na osobę – zdobyć dwa bilety na Broadwayowskie przedstawienie „The Book of Mormon”. Płytę z muzyką z tego przedstawienia mam od dawna i z zachwytem słucham takich utworów jak Hello czy też Hasa Diga Eebowai. Dlatego też marzyło mi się obejrzenie tego musicalu.
Przedstawienie odbywało się w Bob Carr Performing Arts Center – teatrze który można nazwać „zabytkowym” jako że jest bardzo stary jak na Florydę – ma 88 lat. I jego żywot dobiega końca – ma zostać zburzony a na jego miejscu ma powstać „Creative Village” – nowy kompleks miejski. Pomimo swojego zaawansowanego wieku budynek wygląda zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz bardzo nowocześnie. Widownia mieści prawie 3000 ludzi na trzech poziomach a w samym budynku znajdują się kawiarenki oferujące bardzo przyzwoitą kawę oraz raczej kosztowne napoje wyskokowe.
The Book of Mormon opowiada historię dwóch mormońskich misjonarzy, którzy zostają wysłani z misją do Afryki – do Ugandy. Jeden z nich jest narcystyczną gwiazdą – uważa się za najlepszego misjonarza na świecie i wierzy że będzie nawracał ludzi hurtowo. Drugi jest najgorszą ofiarą w całej grupie – nigdy nie czytał mormońskiej biblii, nie wie co powinien mówić a do tego jest notorycznym kłamcą.
Pierwsze spotkanie z Ugandą nie jest najlepsze – misjonarze zostają oczywiście okradzeni, a gdy zaczynają narzekać na to, dowiadują się że ludzie w Ugandzie mają gorsze problemy – wszyscy mają AIDS, jeden z nich gwałci dzieci bo seks z dziewicą ma podobno leczyć AIDS a lokalny rzezimieszek każe wykastrować (obciąć łechtaczki) wszystkim kobietom we wiosce. Ale lokalni mieszkańcy mają rozwiązanie wszystkich swoich kłopotów – zamiast się nimi martwić, mówią „hasa diga eebowai” i żyją dalej. Nasi misjonarze są zachwyceni tym pomysłem i też zaczynają to mówić aż w końcu dowiadują się co to znaczy. Czytelnicy niech sobie wygooglują 🙂
Misjonarze trafiają do domu mormonów, gdzie okazuje się że dotychczasowe efekty misji są bardzo kiepskie – zero nawróceń. Przy okazji dowiadujemy się jak mormoni rozwiązują problem myśli i marzeń niezgodnych z religią – zamykają je w swojej podświadomości i pilnują żeby przypadkiem nie wylazły.
Misjonarz – gwiazda uznaje że został zesłany do Ugandy przez przypadek i decyduje się poprosić o przenosiny do swojego miasta marzeń – do Orlando, miasta w którym jest Myszka Miki i wszystko jest piękne i kolorowe 😉 W tym samym czasie misjonarz – ciamajda odkrywa że pozostawiony sam sobie jest w stanie „dopasować” mormońską biblię do problemów ludzi. I zaczyna ją zmieniać – Joseph Smith (założyciel kościoła) okazuje się mieć AIDS i bóg osobiście zabrania mu seksu z dziećmi a w zamian daje mu żabę z którą Joseph dokonuje aktów seksualnych i zostaje wyleczony z AIDS’a. Biblia mormonów zmienia się coraz bardziej, pojawiają się w niej postacie z Gwiezdnych Wojen, Star Trek oraz Władcy Pierścieni. Nowa, poprawiona wersja biblii przemawia do mieszkańców i jeden za drugim decydują się na chrzest.
W tym czasie misjonarz-gwiazda w śnie wyobraża sobie że jest w Orlando, potem sen zamienia się w piekło do którego zostanie on na pewno zesłany za to że nie spełnia swoich przyrzeczeń i nie nawraca ludzi. W piekle torturują go Hitler, Czyngis-Czan, Johnnie Cochran, Jeffrey Dahmer oraz filiżanki zabronionej mormonom kawy. Po obudzeniu się decyduje że zgrzeszył i że musi wrócić i nawracać. Niestety po powrocie odkrywa że nie ma co robić, bo wszyscy są już nawróceni. Jedynym problemem jest lokalny rzezimieszek (generał Butt-Fucking-Naked co można przetłumaczyć jako dupa-jebanie-goła) który nadal żąda by kobietom obciąć łechtaczki. Misjonarz decyduje że nawróci tegoż. W następnej scenie widzimy misjonarza w gabinecie lekarskim podczas operacji wyjmowania mormońskiej biblii z odbytu.
Do wioski przyjeżdżają ważni przedstawiciele kościoła Mormonów zachwyceni ilością nawróceń. W ramach podziękowania mieszkańcy postanawiają wystawić przedstawienie o początkach kościoła. Jak czytelnicy sobie pewnie wyobrażają, wersja biblii którą znają jest daleka od oficjalnej – święta żaba likwidująca AIDS, anioły schodzące z Starship Enterprise, bandyta z łechtaczką zamiast nosa oraz Joseph Smith umierający na dyzenterię od picia wody do której załatwili się pielgrzymi – nie zachwyca przedstawicieli. Misja zostaje zamknięta a misjonarze odwołani do USA.
Ale to nie koniec – misjonarze decydują że ich wersja biblii jest lepsza od oryginalnej i zaczynają nową religię – Arnoldyzm (od Arnolda – misjonarza który wymyślił te głupoty). I piosenka tytułowa zaczyna się na nowo, jednakże tym razem z elementami nowej biblii.
Spektakl jest anty-mormoński (autorzy naśmiewają się z tej religii wyjątkowo mocno), ale także silnie anty-religijny (bo jak się zastanowić to chrześcijanie wierzą w jeszcze większe głupoty). Miło było zobaczyć prawie 3000 ludzi na sali śpiewających wraz z zespołem „hasa diga eebowai”!
Mormoni wydają się nie zniechęceni negatywną reklamą jaką daje im show, a wręcz przeciwnie. Książeczki z biografiami aktorów były sponsorowane przez mormonów, a co druga strona było zdjęcie uśmiechniętej twarzy i napis „widziałeś przedstawienie, teraz przeczytaj książkę” i numer telefonu pod który można zadzwonić by zamówić mormońską biblię z doręczeniem do domu.