Powód dla którego nie udał się lot ostatniego Soyuza jest tak idiotyczny że aż trudno w niego uwierzyć. Jak informuje Anatoli Zak z RussianSpaceWeb, inżynierowie zapomnieli zaprogramować w komputerze Fregat informacji że start jest z kosmodromu Vostochny. W związku z czym po separacji komputer zdecydował że rakieta nośna zrobiła go w konia i jest w zupełnie niewłaściwym położeniu względem gwiazd i trzeba to jak najprędzej naprawić. Zamiast lecieć na południowy wschód (czyli z główną dyszą ustawioną na północny zachód), Fregat poruszał się w kierunku północno zachodnim (czyli z główną dyszą ustawioną na południowy wschód). Komputer postanowił więc szybko obrócić moduł zakładając że po prostu po separacji nastąpiła przypadkowa rotacja. A jak już wszystko było ustawione tak jak trzeba do startu z Pletska (albo Bajkonuru, nie podano jakie ustawienia były zaprogramowane), komputer uruchomił główny silnik. Resztę znacie…
Trudno sobie wyobrazić że ktoś mógł dokonać tak idiotycznej pomyłki i że ta pomyłka nie została złapana przed lotem. Gdzie kontrola jakości? Gdzie check listy? Jakim cudem udało się coś takiego osiągnąć? Szczególnie że to nie jest tak że Fregat umie latać tylko z jednego miejsca na ziemi i po prostu nie ma opcji wybrania lokalizacji startu przez co nie zauważono że jej zmiana może spowodować katastrofę. Zresztą nawet jakby tak było to nadal trudno sobie wyobrazić że nikt nie zauważył że startując z innego kosmodromu w innym kierunku wypadało by zmienić oprogramowanie komputerów nawigacyjnych. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak bardzo musiały zostać pominięte wszelkiego rodzaju procedury i zabezpieczenia by osiągnąć coś takiego. Chyba nawet bardziej niż słynna katastrofa Protona z założonym do góry nogami czujnikiem przeciążeń. Rosja musi się w końcu wziąć w garść i opanować bałagan w swoim przemyśle kosmicznym. Strach myśleć że podobny bałagan może być np. w systemach wystrzeliwania pocisków balistycznych i możliwe że cały czas żyjemy o krok od zagłady całej planety.