W sumie żadna nowość, ale jakoś o tym nie wspominałem na blogu a trzeba. W czasie conajmniej dwóch lotów Atlas V nastąpiło uwolnienie sporych ilości czegoś (izolacji?) podczas odrzucania osłon ładunku. Oba te loty były dla wojska i w sumie nawet nie powinniśmy wiedzieć o tym gdyby nie to że komuś w ULA coś się pomyliło i pokazał separację w czasie broadcastu NROL-107. Praktycznie wszystkie loty „sekretnych” satelitów kończą broadcast w momencie separacji drugiego stopnia lub informacją o udanej separacji osłon ładunku. Chodzi o to by przypadkiem nie pokazać samego ładunku. Jednak Atlas V jest trochę „inny” bo osłony są odrzucane jeszcze gdy pracuje pierwszy stopień. I pewnie dlatego tym razem mogliśmy zobaczyć separację. I przy okazji wszyscy zobaczyli coś bardzo niepokojącego – duże ilości czegoś, co wyglądało jak kawałki izolacji, latające luzem. Taka luźna izolacja to jak pewnie podejrzewacie nic dobrego. Pytanie kiedy ona odpadła – czy w momencie separacji i wtedy szanse na to by uderzyła satelity były minimalne, czy raczej wcześniej w czasie lotu… Wojsko mówi że satelity pracują normalnie i nie ma żadnych uszkodzeń, więc możliwe że ULA po raz któryś z rzędu miała olbrzymie szczęście.
Właśnie – a propos szczęścia to ULA wydaje się mieć go jakieś spore zapasy. Ostatni lot Vulcan’a był tego pięknym przykładem (dostarczenie ładunku na orbitę pomimo utraty jednej z dysz!), ale wcześniej też się im zdarzały awarie które w normalnym świecie powinny były zakończyć się spektakularną katastrofą a jednak rakieta dostarczała ładunek tam gdzie trzeba. Przykład – misja OA-6 gdzie RD-180 wyłączył się 6 sekund za wcześnie.
Jako że nie wierzę w szczęście, to staram się wybierać na loty rakiet ULA, bo statystycznie wydaje się że szanse na jakieś większe bum są znacząco większe niż w przypadku Falcon 9.