Jak czytelnicy pewnie wiedzą, jestem osobą głęboko niewierzącą. Jednak moja żona, pomimo mojej nachalnej agitacji nadal ma jakieś reszty katolicyzmu, więc w ramach robienia jej przyjemności wybraliśmy się dziś na mszę o świcie. To taka lokalna tradycja – w Wielkanoc wszystkie kościoły robią msze na plaży o wschodzie słońca. Idąc plażą można wybierać i przebierać – jak ktoś chce usłyszeć o piekle i zostać postraszony wiecznym potępieniem, to może zostać u katolików, jak wybieramy lżejszą wersję chrześcijaństwa, z muzyką, tańcami i śpiewem, to 100 metrów dalej są baptyści. Byli też metodyści, ale nie sprawdzałem co oferują. W zasięgu wzroku były co najmniej 4 różne wersje chrześcijańskich obrządków, a podejrzewam że idąc dalej znaleźli byśmy jeszcze adwentystów, prymitywnych baptystów, anglikanów, luteranów, kalwinistów i co tam jeszcze jest obecnie modne. Tak więc wybór był spory. Jednak ja wybrałem modły do bogów pogody i wiatru, do księżyca i słońca. Podobnie jak mnisi buddyjscy, którzy mają automatyczne młynki do modlenia się, moja wersja religii wymaga odpowiedniej ilości kliknięć migawką aparatu by być zbawionym. Więc poniżej trochę zdjęć!