Od kilku godzin media dostają orgazmu po udanym starcie indyjskiej rakiety GLSV Mk III. Rakieta umieściła satelitę GSAT-19 na orbicie GTO. Indyjskie media nazywają ją „rakietą monstrum” i szacują że jest ona w stanie wynieść na orbitę 200 słoni. Warto tu od razu zauważyć że GLSV Mk III ma udźwig 8 ton na LEO i 4 ton na GEO. A to oznacza że indyjskie słonie są niesamowicie wychudzone jako że każdy z nich musi ważyć nie więcej niż 40 kg. Do tego sama rakieta jest zlepkiem najdziwniejszych technologii. Jej ostatni stopień jest w miarę nowoczesny – korzysta z silnika zasilanego ciekłym wodorem. Jednak to co poniżej jest już dalekie od nowoczesności. Centralny segment jest napędzany dwoma silnikami Vikas i co ciekawe nie są one wcale uruchamiane na ziemi! Ich uruchomienie następuje 114 sekund po starcie. Drugą ciekawostką jest paliwo/utleniasz – silniki używają silnie toksycznej mieszanki UDMH + N2O4. Boczne segmenty rakiety są na paliwo stałe. Rakieta oczywiście nie ma niczego wielokrotnego użycia – wszystko jest jednorazowe. Masa startowa to 640 ton. Warto to porównać z Falconem 9, który mając mniejszą masę startową nie tylko że jest w stanie wynieść na GTO ponad 2 razy więcej (a na LEO prawie 3 razy więcej) ale także wynosząc czterotonowego satelitę na GTO jest w stanie wylądować na barce.
Pytam się więc czym tu się zachwycać? Tak, Indie są w stanie samodzielnie wysłać na orbitę GTO czterotonowy ładunek. Ale kosztuje je to znacznie więcej niż po prostu wykupienie startu u SpaceX. Tak, wiem, ambicje itp. Jednak dziwi to że projektując nową rakietę hinduscy inżynierowie zdecydowali się na wykorzystanie starych technologii. Należy się spodziewać że rząd indyjski będzie dotował starty tej rakiety by mogła ona konkurować z Soyuzami, Protonami, Ariane, Długimi Marszami, Atlasami V i Falconami 9. Cóż, jeżeli indyjscy podatnicy się na to zgadzają, to czemu nie? Szkoda tylko że powoduje to nieuczciwą konkurencję.