Czytelnicy pamiętają inauguracyjny start Falcona 9 v1.1 z Kalifornii. Nie był on w 100% udany, jako że po oddzieleniu się satelity, drugi stopień rakiety miał wykonać symulowany manewr zmiany trajektorii na orbitę GTO. I nie wykonał, bo coś się zepsuło. Pojawiły się wtedy głosy że nastąpiła eksplozja jako że na orbicie było wyraźnie więcej obiektów niż powinno być.
Jak informuje AviationWeek, żadnej eksplozji nie było. Przyczyna problemu była bardzo prozaiczna – zamarzło paliwo używane do zapłonu silnika. Zamarzło, bo silnik właśnie dokonywał chłodzenia rur którymi doprowadzany jest ciekły tlen i bardzo zimny, gazowy tlen akurat uciekał na rurkę którą dochodzi to paliwo. Problem ten nie występował w czasie testów na ziemi z prostej przyczyny – było ciepło i powietrze nie pozwalało na zamarznięcie rurek. SpaceX twierdzi że mają problem zdiagnozowany i rozwiązany – rury zostały owinięte dużą ilością izolacji i w ten sposób nic nie powinno zamarznąć. Jak widać testowanie na ziemi i w kosmosie to dwie różne rzeczy i pomimo tysięcy testów zawsze może się wydarzyć coś, co zaskoczy projektantów.
Dziś następny start Falcona 9 V1.1, mam nadzieję że pogoda i technologia dopisze, bo wybieram się na niego a to co się dzieje za oknem nie nastraja optymistycznie. Wieje silny wiatr a niebo jest całkowicie zachmurzone. Ale prognozy twierdzą że front atmosferyczny pójdzie sobie na tyle daleko na południe, że niebo się rozpogodzi a wiatr zmaleje do akceptowalnych wartości.