Miłośników rakiet muszę ostrzec że przez najbliższe trzy posty nie będzie nic o rakietach. A za to będzie o Panamie – taki kraju Ameryki Centralnej znanym przede wszystkim z Kanału Panamskiego. Wybraliśmy się tam na szybkie wakacje, w poszukiwaniu ciepła, zmęczeni nietypowo zimną zimą na Florydzie. I nie zawiedliśmy się – średnia temperatura w ciągu dnia była w okolicach 35C a w nocy nie spadała poniżej 30C. Co ciekawe było to bardzo przyjemne – chłodne podmuchy wiatru znad Pacyfiku i niska wilgotność powodowały że nie mogliśmy przestać zachwycać się klimatem Panamy.
Do Panama City mamy świetnie połączenie z Orlando – Copa Airlines oferuje kilka lotów dziennie, sam lot trwa około 3.5 godziny = jest w sam raz. Cenowo już nie jest tak pięknie, bo podatki zjadają 60% ceny biletu, ale nigdy nie byliśmy w Panamie, więc przełknęliśmy dość wygórowaną cenę za bilety.
Lotnisko Tocumen International jest bardzo ładne i jest raczej wielkim sklepem wolnocłowym niż typowym lotniskiem. Ilość sklepów z alkoholami, elektroniką, słodyczami, biżuterią i luksusową odzieżą jest niesamowita, biorąc pod uwagę że samo lotnisko jest dość niewielkie.
Pierwszy zgrzyt odbył się na „immigracion” – kolejka była olbrzymia i poruszała się w żółwim tempie. Na oko jakieś dwie godziny czekania. Ale nagle pojawił się jeden z pracowników lotniska i coś kilku ładnym dziewczynom powiedział po hiszpańsku. Te złapały za walizki i zaczęły biegnąć. Więc my też. I okazało się że słusznie, bo do „immigracion” było drugie wejście z drugiej strony lotniska, gdzie nie było NIKOGO. Myślicie że to koniec problemów? Nie. Okazało się że czytnik odcisków palców nie jest kompatybilny z moją żoną. A bez oddania odcisków palców nie wpuszczą nas do Panamy. Na mnie działał bez zarzutów, jej rąk nie widział. Dopiero po chwili wpadłem na to że pewnie chodzi o temperaturę rąk. Miałem rację – po ogrzaniu czytnik zadziałał, wbito nam w paszport olbrzymią pieczęć i wpuszczono do Panamy.
Następnym krokiem było znalezienie taksówki – byłem poinformowany że NIE WOLNO brać taksówek które (podobnie jak na Okęciu) nachalnie oferują usługi, ale trzeba pójść na postój i tam złapać taksówkę. Problem w tym że wszystko jest na odwrót niż w reszcie świata – te „niebezpieczne” taksówki są pomalowane na pomarańczowo i mają wielkie napisy Taxi. Za to te „bezpieczne” są białe i nie mają żadnych napisów. Na szczęście jakoś w tym się rozeznaliśmy.
Pierwsze wrażenia z jazdy po Panamie były raczej przygnębiające – stan dróg pozostawia wiele do życzenia, osiedla jakie widać z autostrady są typowe dla Ameryki Centralnej – budy posklecane z resztek co tam było pod ręką. Dopiero w samym Panama City pojawiły się piękne wieżowce, ale nadal drogi były dalekie od doskonałości (i to dla Polaków znających drogi w Polsce!). Do tego było brudno.
Dotarliśmy do hotelu i znowu następny kontrast. Dla wyjaśnienia – z uwagi na urodziny żony zarezerwowałem jeden z najlepszych hoteli w Panamie – Bristol Panama, który oficjalnie ma pięć gwiazdek. I mu się słusznie każda z nich należy. O hotelu będzie trochę więcej później, ale zadziwił on nas od razu tym że w trakcie kiedy (bardzo szybko) robiono „check in” (prawo Panamy wymaga zrobienia kserokopii paszportów), przybiegł do nas pracownik z mokrymi i pięknie pachnącymi ręcznikami byśmy mogli się odświeżyć. Sam pokój też nas zadziwił – nie mamy za wiele doświadczenia z pięciogwiazdkowymi hotelami (tzn. od czasu do czasu zdarza nam się w Ritz-Carltonie przespać lub w Wynn w Vegas), ale pokój był bardzo ładny i duży. I cichy!
Następnego dnia udaliśmy się na śniadanie, które było godne pięciogwiazdkowego hotelu. Spory wybór mięs, łosoś, wiele świeżych soków, kucharz robiący omlety i cały zestaw gorących dań. Do tego spory wybór świeżych owoców – byliśmy bardzo zadowoleni.
Ale zadowolenie zaczęło znikać z każdą minutą, bo pomiędzy 7:30 a 8:00 rano miał przyjechać po nas przewodnik i zabrać nas na wycieczkę – tego dnia mieliśmy zaplanowaną El Valle de Anton – wycieczkę do jedynego na świecie zamieszkanego krateru wulkanicznego. Przewodnika nie było i nie było i w końcu zaczęliśmy dzwonić do biura. Oczywiście nikt nie odbierał. Zdesperowani wróciliśmy do pokoju, uznając że dzień mamy zmarnowany, ale trzeba ratować następne – znaleźliśmy inne firmy oferujące wycieczki i zarezerwowaliśmy je na następne dni.
Jako że dzień był stracony, to postanowiłem przynajmniej nakrzyczeć na oszustów którzy nas wystawili do wiatru, więc zacząłem do nich od nowa dzwonić. I się dodzwoniłem! Okazało się że o nas zapomnieli, ale już wysyłają przewodnika! Już trwało następne pół godziny, ale w końcu z typowo latynoską punktualnością przyjechał nasz przewodnik o 9:50. I wyruszyliśmy do El Valle de Anton jego pojazdem.
Bardzo szybko odkryłem że pomysł nie wynajmowania samochodu był rozsądny – sposób w jaki jeździ się w Panamie przypomina grę komputerową – wszyscy się bezczelnie pchają, zmieniają pasy i trąbią bez przerwy. Myślę że nie dojechałbym do końca miasta bez wypadku. Za to nasz przewodnik dawał sobie radę bardzo dobrze, w czym pomagały mu rozmiary samochodu – jechaliśmy Toyotą Land Cruiser która powodowała raczej popłoch na drodze wśród najbardziej popularnych tam samochodów typu Yaris i podobne. Ilość taksówek (tych żółtych, niedobrych) jest zadziwiająca – są one wszędzie, nie tylko w mieście, ale także daleko za nim. Nasz przewodnik wyjaśnił że w Panamie każdy może zostać taksówkarzem, wystarczy pomalować samochód na żółto, założyć napis Taxi i już. W związku z czym ludzie malują tak samochody bo np. jadąc do pracy czy na zakupy mogą dodatkowo zarobić. Poinformował nas także o zasadach używania takich taksówek – najpierw trzeba ustalić cenę a dopiero potem wsiadać. Przy braku znajomości hiszpańskiego wiele nam ta rada nie pomogła (choć w następnym poście opiszę nasze przeżycia z żółtą taksówką, gettem itp.).
Do El Valle de Anton dotarliśmy po dwóch godzinach jazdy – najpierw Pan American Highway (która jest czymś w rodzaju toru wyścigowego na którym wszyscy próbują swoich sił), a potem bocznymi drogami, które nietypowo dla Panamy miały zupełnie przyzwoitą nawierzchnię.
Samo El Valle de Anton tak jak napisałem jest zamieszkałym kraterem wulkanu. Z uwagi na elewację i otoczenie górami, w samej dolinie klimat jest rewelacyjny – temperatury nie zmieniają się wcale w ciągu roku. Miejsce to jest dla bogatszych mieszkańców Panama City czymś w rodzaju kurortu. Bo są tam i piękne wodospady, i ZOO i gorące źródła. Niestety wszystko jest typowo ameryko-środkowo-bałaganiarskie. Wszędzie widać śmieci, sklepy przypominają GS’y z czasów najgorszego komunizmu w Polsce, ZOO to zmaltretowane zwierzęta w małych klatkach a „gorące źródła” to kilka basenów z czymś w rodzaju ścieków (zapach i kolor wydawał się potwierdzać nasze wrażenie) w których siedzą tłuste Panamki wysmarowane gliną która to niby ma mieć wspaniałe właściwości lecznicze.
Odmówiliśmy wejścia do tej wody by nie zarazić się jakąś amebą, zwierzęta obejrzeliśmy z umiarkowanym zainteresowaniem, wodospad także i chyba trochę wkurzyliśmy przewodnika dla którego wszystko to było co najmniej ósmym cudem świata. Nawet pizza, która jak twierdził jest najlepsza na świecie, została przez nas chłodno przyjęta (bo była bardzo kiepska). W końcu zażądaliśmy od niego żeby zaprowadził nas do miejsca gdzie można pochodzić po górach. Trochę urażony znalazł nam to miejsce, ale chodzić z nami już nie chciał. Więc wyruszyliśmy na (nieoznakowany) szlak sami. I byśmy pewnie doszli do Costa Rica, ale moja żona zobaczyła jakichś wyrostków, wpadła w atak paniki że nas na pewno zamordują i zawróciliśmy. I dobrze, bo okazało się że słusznie, bo zamiast 30 minut na które się zgodziliśmy wychodząc, całe nasze chodzenie zajęło dobrze ponad godzinę i czas już wracać do domu (przez co pewnie nie widzieliśmy nieciekawego kościoła, który był w planie wycieczki).
W czasie jazdy zaczęliśmy się z żoną zastanawiać czy chcemy kontynuować zwiedzanie Panamy, i czy nie lepiej pójść na plaże i poleżeć. Ale niestety okazało się że nie tak łatwo – przewodnik poinformował nas że najbliższa plaża jest godzinę jazdy od Panama City. A potem żeby nam pokazać jak wygląda plaża na Pacyfiku, zjechał z Pan American Highway i ruszyliśmy w poszukiwaniu plaży. Nasz przewodnik był tak zdesperowany by ją nam pokazać że nie odstraszało go nic – ignorował znaki zakazu ruchu, napisy „teren prywatny” a w końcu uznał że coś w rodzaju ogrodzenia z dużych kamieni też nie jest dla niego problemem i korzystając z imponujących możliwości Land Cruisera przejechał przez to ogrodzenie a następnie ruszył wgłąb czegoś co wyglądało jak wąwóz. I dowiózł nas na plażę. Która była jak z bajki! Czarny piasek, klify, ciepła woda!
I tak się skończył pierwszy dzień w Panamie, jutro dzień #2 – będzie o kanale Panamskim oraz o samym mieście a także troszkę o historii Panamy. A po jutrze jak będę miał czas, to napiszę o najciekawszej naszej wycieczce – do indian Embera.
Poniżej trochę zdjęć z El Valle de Anton z opisami. Niektóre mają koordynaty GPS, ale potem już ich nie będzie, bo zgubiłem przystawkę w dżungli.
|
Wodospad Chorro El Macho |
|
Strumyczek w lesie tropikalnym |
|
Chwasty |
|
W ZOO można zakupić jajka – 30 sztuk za $5 |
|
ZOO |
|
Papugi w ZOO |
|
Lokalny gryzoń (na wolności) |
|
Brzegi wulkanu |
|
Polski akcent – kury „Polaco” |
|
Targ warzywny |
|
Sklep spożywczo-przemysłowy |
|
Wejście do basenów ze ściekami, znowu polski akcent |
|
Pre kolumbijskie rysunki na skałach których do tej pory nie odcyfrowano |
|
Wodospady Chorro Las Mosas i kąpiące się w nich dzieci |
|
Wodospady Chorro Las Mosas |
|
Wodospady Chorro Las Mosas |
|
Ścieżka gdzie posiałem GPS |
|
My hodujemy te rośliny a tam rosną jak chwast |
|
Plaża |
Like this:
Like Loading...