Gizmodo od dwóch dni uparcie reklamuje artykuł o tym jak to NASA rozwiązała $100M problem za pomocą kilkudolarowej części. W skrócie – jak pewnie wielu czytających pamięta, w ramach programu Constellation miała powstać rakieta Ares-1. Rakieta ta była po prostu zmodyfikowaną rakietą boczną SRB z promu kosmicznego (zamiast 4 segmentów miało być pięć) na szczycie której zamontowano drugi stopień z kapsułą Orion. Pomysł być dość nowatorski – jeszcze nigdy nie próbowano wystrzelić ludzi w kosmos za pomocą rakiety na paliwo stałe, ale w trakcie jedynego w historii lotu próbnego (z którego moje zdjęcie można obejrzeć tutaj) okazało się że jest mały problem – rakieta się trzęsie. Z częstotliwością około 12 Hz. Spowodowane jest to nieprzewidywalnością ciągu – w końcu spalanie się paliwa jest dość przypadkowe i w jego wyniku następują oscylacje. Był to bardzo poważny problem za tamtych czasów – NASA myślała o zainstalowaniu systemu amortyzatorów dla kapsuły, ale jego waga spowodowała by zbyt duże ograniczenie udźwigu. W związku z czym prasa atakowała NASA za zbudowanie nieużywalnego pojazdu. I ten problem rakiety Ares-1 był jednym z powodów dla których prezydent Obama zdecydował się na skasowanie całego programu lotów na księżyc (oczywiście głównym problemem była cena!).
Dlaczego te oscylacje były tak niebezpieczne? Okazuje się że przeciążenia wywoływane przez te oscylacje nie były jakieś tam wielkie – dodawały około 0.5-0.7 G co nie powodowało poważnych problemów dla trwałości sprzętu i zdrowia astronautów. Ale problem był inny – astronauci wstrząsani jak martini nie byli w stanie zobaczyć nic na monitorach. Co oznaczało że nie są w stanie monitorować parametrów rakiety i zareagować na ewentualne problemy.
Program Constellation został skasowany, rakieta Ares-1 odeszła do historii, ale chyba nie poinformowano o tym NASA, bo nadal pracowano nad rozwiązaniem problemu wstrząsów. I rozwiązanie jakie znaleziono jest w sumie dość proste – zamiast używać tradycyjnych wyświetlaczy które świecą cały czas, użyto wyświetlaczy stroboskopowych zsynchronizowanych z czujnikiem przeciążeń zainstalowanym w fotelu astronauty – wyświetlacz wyświetlał wyłącznie obraz gdy przeciążenie w danym momencie było zero. Dzięki temu astronautom wydawało się że wyświetlacze trzęsą się razem z nimi i widzieli je tak jakby nie było żadnych wstrząsów. W sumie ciekawe rozwiązanie. Tyle że rakieta Ares-1 nie istnieje i nie będzie istnieć, w związku z czym rozwiązanie jest zbędne. Co więcej wydaje się że NASA pracowała po cichu dla firm planujących Liberty Rocket. Co oznaczałoby że pieniądze podatników są jak zwykle marnowane na badania dla prywatnych firm…