Dziś następny z artykułów z cyklu „po co nam te F-35”. Tym razem inna, ciekawa idea – zamiast kupować F-35, lepiej kupić więcej LRS-B i używać ich w roli „myśliwców”. Czytelnicy znający się na technice wojskowej pewnie łapią się za głowę – ciężki, mało zwrotny bombowiec ma być używany jako samolot do zwalczania innych samolotów? Wg. tego raportu to wcale nie taki zły pomysł. Autor udowadnia w nim że walki powietrzne przyszłości odbywać się będą praktycznie wyłącznie „poza horyzontem” (BVR – beyond visual range) i najważniejszą cechą dobrego samolotu do zwalczania innych samolotów będzie możliwość przenoszenia dużych ilości rakiet przeciwlotniczych dużego zasięgu. Oczywiście ważne będą także niewidzialność dla radaru, duży zasięg bez tankowania i zaawansowane systemy obrony przeciwko rakietom przeciwlotniczym.
Obrazek na górze pokazuje potencjalną sytuację wojny USA – Chiny – amerykańskie okręty będą musiały trzymać się prawie 1700 km od brzegu Chin by nie ryzykować bycia zaatakowanym balistycznym pociskiem anty-okrętowym CSS-5. Samoloty – tankowce będą zaś musiały trzymać się w odległości 1000-1400 km – dla nich ryzykiem są obecne rakiety przeciwlotnicze dużego zasięgu. W takiej sytuacji F-22 i F-35 nadaje się co najwyżej do obrony, ale żadnego rozsądnego ataku nie da się nim przeprowadzić.
Następny obrazek z prezentacji pokazuje zmieniające się trendy w sposobie walk powietrznych:
O ile w latach 60’tych głównym sposobem w jaki samoloty się nawzajem zestrzeliwały było użycie działek, na drugim miejscu było użycie rakiet przeciwlotniczych wymagających ataku z tyłu (na podczerwień – Rear-Aspect AAM), rakiety przeciwlotnicze korzystające z radaru (i pozwalające na wystrzelenie z dowolnej pozycji – All-Aspect AAM) były rzadkością a rakiety pozwalające na zestrzeliwanie samolotów za horyzontem (BVR AAM) nie istniały. W latach 90’tych zmieniło się to diametralnie – głównym sposobem zestrzeliwania samolotów były rakiety pozwalające na atak za horyzontem. Ten trend będzie dalej postępował – przyszłe walki powietrzne będą polegały na wystrzeleniu rakiet na tyle wcześnie by zdążyły one trafić przeciwnika zanim wystrzeli on swoje. No i na niewidzialności dla radaru, tak by przeciwnik nie wiedział kto go zaatakował.
Dlatego raport sugeruje że przyszłość walk powietrznych leży w połączeniu samolotów dowodzenia (długodystansowych bombowców klasy B-2/LRS-B) oraz długodystansowych, bezzałogowych samolotów-transporterów rakiet przeciwlotniczych. Bezzałogowość jest bardzo ważna, jako że te samoloty były by wykrywane w momencie wystrzelenia swoich pocisków = narażone na atak. Tylko w ten sposób można efektywnie atakować samoloty wroga. A jak pokazały wojny w Iraku, dominacja w powietrzu jest pierwszym etapem do sukcesu (drugim jest likwidacja naziemnej obrony przeciwlotniczej korzystając przede wszystkich z rakiet szukających nadajników radarowych, ale także z wyników zwiadu powietrznego).
Cóż, trudno się nie zgodzić z tym; wydaje się że F-35 został zaprojektowany do walk powietrznych wg. doktryny lat 90’tych. To i tak lepiej niż samoloty obecnie projektowane przez Rosję, które pomimo nazywania samolotami „5 generacji” są nadal projektowane wg. sposobu walki z lat 70’tych (duża manewrowość).
LRS-B ma kosztować tyle co 2-3 F-35 (w zależności od wersji). W przypadku wojny na Pacyfiku byłby pewnie wielokrotnie lepszy niż te samoloty – może rzeczywiście Navy powinna zdecydowanie ograniczyć zakupy F-35C a skoncentrować się na budowie operacyjnej wersji X-47B? A za zaoszczędzone pieniądze można by kupić więcej LRS-B.
Z drugiej strony postępy w dziedzinie broni laserowych mogą spowodować że rakiety przeciwlotnicze staną się mało efektywnym sposobem ataku i trzeba będzie wrócić do antycznego strzelania do siebie z działek – przyszłość walk powietrznych wygląda na niezwykle ciekawą.