Dziś o problemach Australii, która planuje zakup 72 samolotów F-35. Wymagają one kosztownych inwestycji w istniejącą infrastrukturę – USA wymaga znacznie bardziej zaawansowanych środków bezpieczeństwa niż w przypadku wcześniejszych samolotów. Samoloty muszą stacjonować w miejscu o podwyższonym stopniu bezpieczeństwa (podwójne ogrodzenie, czujniki ruchu itp.), ale to nie koniec. Także symulatory i inne urządzenia służące do szkolenia pilotów muszą być objęte tymi samymi środkami ostrożności. Nawet części zamienne do F-35 muszą być przechowywane w ten sam sposób.
Drugi problem to brak dwumiejscowej wersji F-35, co powoduje że piloci będą musieli wykonać pierwszy lot tym samolotem samodzielnie. Dlatego wydłużany jest pas startowy w jednej z baz (Williamtown) – po to że gdyby coś się stało w czasie startu, to dodatkowe 2000 stóp pasa pozwoli na bezpieczne wyhamowanie.
Następnym problemem jest to że F-35 nie lubią słońca. Jedno z pokryć zmniejszających odbicie radarowe rozkłada się pod wpływem promieniowania UV. Dlatego samoloty nie mogą być przechowywane bez hangarów. Także lotniska na których F-35 będzie nawet tymczasowo lądował będą musiały mieć zbudowane wiaty gdzie samolot mógłby ukryć się przed australijskim słońcem.
Ostatnim problemem jest ciąg silnika F-135, który jest znacznie większy niż połączony ciąg silników F404 w F/A-18F. Powoduje to że wiele z dotychczasowych rozwiązań miejsc do kołowania i do testowania silników jest niewystarczające. Rząd australijski zdecydował się zbudować wszystko to zupełnie od nowa zamiast modyfikować istniejące – zwiększyło to dodatkowo koszty.
Łączny rachunek zmian na ziemi by można było przyjąć F-35 w trzech bazach w Australii (Williamtown, Amberley i Tindal) planiwany jest na 1477 milionów dolarów australijskich – równowartość ceny 10 samolotów. Warto o tym wiedzieć pisząc że Polska powinna kupić F-35 – cena samolotu i silnika to tylko fragment wszystkich kosztów.