Było ostro. Naprawdę. Zaczęło wiać już w sobotę wieczór, ale główna akcja odbyła się w nocy z niedzieli na poniedziałek. Zaczęło się w niedzielę od ulewnych deszczy – kilkukrotnie musiałem wypompowywać wodę z basenu i za każdym razem wystarczyło dosłownie kilka minut żeby go napełnić od nowa. W międzyczasie wiatr się wzmagał. Potem pojawiły się tornada. Weather Radio wariowało – nie nadążało z informowaniem o tym w jaki sposób umrę. Jedno przeszło gdzieś bardzo blisko, bo je dokładnie słyszałem – ludzie często porównują dźwięk tornada do pociągu, ale moim zdaniem to złe porównanie. Dla mnie tornado brzmi jak burza z oddali, ale z takim nieustannym wyładowaniem które nie przestaje grzmieć tylko robi się coraz głośniejsze. Jednak tego tornada nie widziałem więc trudno mi powiedzieć czy i gdzie było. Wiatr już wtedy wiał gorzej niż w czasie Matthew. Jednak potem zrobiło się naprawdę nieciekawie – wiatr stał się tak mocny że nie byłem w stanie otworzyć drzwi wejściowych by wyjść i zrobić zdjęcia. Udało mi się wyjść tylnymi drzwiami (które były od „zawietrznej”), ale okazało się że wiatr jest tak silny że nie da się stać, Do tego miałem wrażenie być pod myjką ciśnieniową – uderzenia wody bolały. Uciekłem więc do domu. Tylko po to by odkryć że mam kilka przecieków – siła wiatru była tak duża że woda płynęła do góry i niestety znajdowała sobie różne miejsca którymi da się wcisnąć do domu. Np. przez jakąś mikro-szczelinę w oknie. Zainstalowałem aparat przy oknie, opierając go obiektywem o szybę i zacząłem robić time-lapses. Zdjęcia co 3 sekundy. Dwa ostatnie poniżej – po tym drugim zabrakło prądu.
Obraz się trzęsie jako że szyba się wyginała pod wpływem siły wiatru, podobno dobiliśmy do 90 MPH z wiatrem. Niestety chwilę po zrobieniu tego ostatniego filmu straciłem prąd. Internet działał następne 2-3 minuty, aż skończyła się bateria w UPS. A potem skończyła się woda. Uznałem że nie ma co czekać i poszedłem spać, ale trudno to nazwać snem – wiatr był niesamowity, jednak czuć było że zaczyna słabnąć. Rano obudziłem się w domu bez prądu i wody i zacząłem się trochę martwić co będzie z piwem. Na szczęście prąd pojawił się bardzo szybko. Wody nie było dłużej, bo aż do południa. Jak zrobiło się jasno to poszedłem obejrzeć zniszczenia – okazuje się że właściwie nie mam żadnych. Wiatr połamał liście palmom, ale poza tym nie zrobił nic złego. U mnie. U sąsiadów po obu stronach nie było już tak różowo – wiatr poniszczył im trochę dachy – pozrywał dachówki.
Też nic wielkiego biorąc pod uwagę siłę żywiołu. I w ten sposób przeżyłem Irmę. Nie, nie podobało mi się to wcale i mam nadzieję że przez najbliższe kilka lat będę miał spokój od huraganów.