Cztery rakiety na czterech platformach (z czego jedna poleciała, jedna nie poleciała z uwagi na pogodę, jedna poleci miejmy nadzieję w tym tygodniu a jedna na wiosnę jak wszystko się uda). Dwa statki kosmiczne latające na orbicie Ziemi (jeden swobodnie a drugi przycumowany do ISS). I to wszystko jedna, prywatna firma (choć w dużym stopniu z pieniędzy podatników). Jeszcze 10 lat temu to było nie do wyobrażenia.
Pamietam jak SpaceX postawił pierwszą rakietę na LC-40. Przyglądałem się temu z umiarkowanym zainteresowaniem – coś jak baba z wąsami. Wtedy królowała NASA (i promy kosmiczne) a od czasu do czasu ULA wystrzeliła jakąś rakietę. Kilka startów w roku było normą. Wszystkie amerykańskie satelity latały albo Ariane 5, albo Protonem czy Soyuzem. Falcon 9 nie wydawał się nikomu zagrażać – rakieta była zbudowana przede wszystkim do transportu kapsuł towarowych na ISS i nikt nie wiedział czy będzie ona kiedykolwiek w stanie wysłać satelitę na GTO. Na ten inauguracyjny Start F9 się spoźniłem – odliczanie było wielokrotnie przerywane i jak już w końcu wyglądało na to że poleci, to nie starczyło mi czasu by dojechać na zaplanowane miejsce. Ale zdjęcia F9 w locie udało mi się zrobić.
SpaceX zajęło trzy lata zmodyfikowanie F9 tak, by był w stanie dostarczyć raczej niewielki (3 tony) ładunek na GTO. Rok później udało się już 4.5 tony. Pięć ton na orbitę wymagało już znacząco większych zmian – w szczególności innego ułożenia silników. Jednocześnie rozpoczęła się era odzysku boosterów. Do końca życia będę pamiętał jak stałem w Jetty Park i patrzyłem z niedowierzaniem jak z nieba dosłownie spada rakieta by w ostatnim momencie włączyć silnik i wylądować. Z wrażenia zapomniałem wtedy zrobić zdjęcie.
A potem to już poszło. Pierwsze udane lądowanie na barce. Pierwszy start Falcona Heavy. Zbiorniki z włókien węglowych. Wystąpienie Muska i prezentacja planu kolonizacji Marsa. No i pospawany na złomowisku w Cooca prototyp Starship który w końcu okazał się złomem. Potem niestety to co najciekawsze przeniosło się do Texasu, ale szybkie postępy w budowie platformy dla Starship na Lc-39A dają nadzieje że nie będziemy musieli długo czekać na tą rakietę.
Chciałbym w końcu zobaczyć startujący i lądujący Starship. Kto wie, może w 2024 to się uda już na Florydzie? Raczej nie, ale trzeba być optymistą.