BO pokazało dziś atrapę swojego lądownika „cargo” do lotów na Księżyc. Pierwsza misja będzie demonstracyjna (i będzie testem dla misji załogowej) ale od misji #2 BO będzie sprzedawał usługę dostarczania ładunków na Księżyc.
W końcu ładunek godny New Glenn i jego 7 metrowej osłony ładunku. Pierwsza misja ma przetestować wszelkie elementy układanki – silnik BE-7, system produkcji energii z cieczy kriogenicznych (czyżby wznowiony pomysł IVF z Advanced Cryogenic Evolved Stage ULA?), awionikę, systemy komunikacji a także system w miarę precyzyjnego lądowania (dokładność 100 metrów).
Jak na firmę która do tej pory jedynie potrafi budować budynki i platformy i od czasu do czasu wysłać kilka osób na suborbitalny lot, to spore plany.
A swoją drogą to Bezos się naprawdę zawziął – nie wiem czy zauważyliście, ale kontrakt NASA z BO na lądownik księżycowy jest TAŃSZY niż kontrakt SpaceX (o marne 100 milionów $, ale zawsze). Żeby na tym zarobić, trzeba mieć jakiś model biznesowy komercyjnego używania lądowników księżycowych. I właśnie to widzimy.
Znowu mamy wielki wyścig – tak jak kilka lat temu ekscytowaliśmy się kto będzie pierwszy z komercyjnym lotem załogowym na ISS, teraz możemy się ekscytować kto pierwszy wyśle tam astronautów – SpaceX czy BO. Jak na razie SpaceX wydaje się mieć sporą przewagę, ale jednocześnie cała sytuacja wygląda trochę jak 10 lat temu ze SpaceX i Boeingiem – SpaceX planuje niezwykle zaawansowane rozwiązanie, podczas gdy BO myśli o czymś znacznie prostszym i choć trochę opartym o przetestowane technologie.
Lądownik BO jest jednorazowy, ale jednocześnie wymaga tylko jednego startu New Glenn, bez żadnych manewrów tankowania na orbicie. Lądownik używa ciekłego wodoru i tlenu który teoretycznie da się wyprodukować na Księżycu. W przypadku Starship produkcja metanu na Księżycu wymagała by zbudowania farmy krów albo znalezienia pokładów węgla (co biorąc pod uwagę brak księżycowych lasów w przeszłości jest raczej mało realne). Mówiąc inaczej – o ile Starship od początku był planowany na loty na Marsa, a Księżyc jest tylko sposobem na zarobienie kasy od NASA na rozwój tego pojazdu, o tyle Blue Moon jest projektowany specjalnie na loty na Księżyc.
Blue Moon ma używać relatywnie ciekawego silnika – BE-7. Działa on w dość nietypowym trybie „dual expander” – czyli zarówno ciekły tlen jak i ciekły wodór są używane do chłodzenia komory spalania i przy okazji zamieniają się w gaz który następnie używany jest do napędzania turbosprężarek. To rozwiązanie ma swoje zalety i wady. Zalety są dwie – pierwsza to że każda sprężarka ma po obu swoich stronach ten sam gaz, więc nie ma ryzyka że w razie jakiegoś przecieku uszczelki nastąpi eksplozja. Druga zaleta związana jest ze specyfiką ciekłego wodoru – użycie jednego turbo do pompowania wodoru i tlenu wymaga dodatkowej przekładni z uwagi na znaczną różnicę w gęstości obu tych cieczy. A poza tym mamy zalety związane z użyciem expander cycle – paliwo i utleniacz dochodzące do turbosprężarki ma niską temperaturę; silnik jest bardzo odporny na wszelkiego rodzaju problemy z zaworami, sterowaniem itp. a jednocześnie ma bardzo wysokie ISP. Idealny silnik do lotów załogowych. Szczególnie w porównaniu z silnikiem w którym mamy gazowy tlen rozgrzany do olbrzymiej temperatury i pod olbrzymim ciśnieniem napędzający turbo będące kilka centymetrów od innego turbo w którym napędem jest rozgrzany do olbrzymiej temperatury i pod olbrzymim ciśnieniem metan.
Podsumowując – gdyby BO miało większą historię dostarczania niż zapowiadania, to bym piszczał z zachwytu.